W ubiegłym tygodniu po kilkunastu latach ich siedzenia w szafie, wyciągnęłam z niej moje stare łyżwy.
Na łyżwach jeżdżę od dziecka, moje pierwsze łyżwy, otrzymałam w wieku 8 lat, pamiętam chodzenie w nich po dywanie i uczenie się utrzymywania równowagi na dwóch cienkich płozach. Pierwsze kroki na lodzie, pierwsze wywrotki i ćwiczenie takich figur jak: jaskółka, pistolet czy przekładanka tyłem. Nie wspominając już o tym, że we wczesnych latach 90-tych nie było lodowisk, więc na lodzie jeździłam na jeziorze i na stawach. Jak sobie dzisiaj o tym pomyślę to przebiega mnie dreszcz nieodpowiedzialności. Horror, gdzie byli wtedy moi rodzice!
Na usprawiedliwienie mogę tylko dodać, że zawsze sprawdzaliśmy w przerębli jak gruby jest lód, wchodziliśmy na jezioro dopiero gdy wędkarze nas zapewnili, że można i lód się nie załamie. Zimy były bardziej mroźne i ostry mróz trzymał przez bite cztery miesiące. Choć wędkarz siedział jeden przy przerębli a dzieci jeździło około 20 sztuk. Na szczęście nic mi się nie stało, nigdy nie było żadnej niebezpiecznej sytuacji, ale żeby było jasne w erze sztucznych lodowisk, które znajdują się w każdym mieście, nie pochwalam jeżdżenia na łyżwach na jeziorach i stawach.
Tak jak wspomniałam wcześniej, ostatni raz jeździłam na łyżwach 13 lat temu i od tamtej pory siedzą głęboko w szafie. Gdy nasunął się pomysł pojechania na lodowisko od razu wypełniło mnie uczucie podekscytowania. Wyciągnęłam łyżwy, wyczyściłam je i dalej na lód.