wtorek, 22 grudnia 2015

Wesołych Świat

Zdrowych, wesołych, rodzinnych, ciepłych, pełnych rozmów i wspomnień Świąt Bożego Narodzenia, spędzonych z Rodziną i najbliższymi. 

Dużo prezentów, mało rózg 
a przede wszystkim rodzinnej atmosfery 
i ciepłych, cudownych chwil spędzonych z najbliższymi.



piątek, 13 listopada 2015

Sałatka z makaronem ryżowym - lekko i przyjemnie

Nadchodzi weekend, czas cotygodniowej próby lodówkowej, ciągle szukam i podjadam, co chwilę moi domownicy wietrzą lodówkę w poszukiwaniu czegoś na ząb. Ciężkie godziny i dni, dlatego wtedy zawsze warto przygotować coś na smaka, żeby można było przekąszać i mieć pod ręka kilka razy dziennie bez wyrzutów sumienia. Lekkie, smaczne i syte.

Sałatka z makaronem ryżowym i paluszkami krabowymi.


składniki:

- makaron ryżowy / chiński 200 g
- ogórek szklarniowy 1 szt. lub półtora
- paluszki krabowe 7 szt / możesz dać więcej jeśli lubisz
- majonez 1 łyżka
- jogurt naturalny 5 łyżek
- przyprawy (sól, pieprz, koperek, zioła prowansalskie) i co lubisz jeszcze do smaku.

Kroimy ogórek, kroimy paluszki, gotujemy makaron wg przepisu na opakowaniu, dodajemy do miski, następnie nie pozostaje nic innego jak dodać majonez, jogurt, przyprawy (można wkroić świeżo pokrojony koperek w dużej ilości) i porządnie wymieszać. Najłatwiejsza i najprostsza sałatka świata gotowa, Przechowujemy w lodówce. Ogórek nadaje świeżość, jogurt, paluszki i makaron ryżowy lekkość. Nic tylko zajadać. Smacznego i miłego weekendu.







piątek, 6 listopada 2015

Tortilla z kurczakiem w nietypowym kożuchu.

Kurczak, kurczak, filet, filet, siedzę i myślę jak go przyrządzić, żeby było inaczej niż zwykle, bo zwykle jest smażony w panierce z bułki tartej i jajka lub usmażony w przyprawach. Pocięty w paski czy kotlet? Z sosem śmietanowo - paprykowym czy pieczarkowym? To już było.....

Nagle odbieram telefon od zaprzyjaźnionej pani domu i podczas pogawędki wychodzi temat kurczaka, że jemy, lubimy itp i słyszę:
- znam fajny przepis na kurczaka.
- ok, dawaj......

Tortilla z kurczakiem w nietypowym kożuchu.




składniki:

- placki tortilli 4 szt. lub 6 szt.
- pomidory 6 szt.
- ogórek szklarniowy 1 szt.
- sałata lodowa 6 liści
- cebulka 1 szt.
- sos czosnkowy lub ziołowy, lub jogurtowy
- no i oczywiście piersi kurze sztuk 2

składniki na marynatę i panierkę do kurczaka:

- łyżka mąki ziemniaczanej
- łyżka magii
- 1 jajko
- sól, pieprz
- płatki kukurydziane

Wszystkie składniki na marynatę (bez płatków kukurydzianych) mieszamy w miseczce. Do tej marynaty można dołożyć jeszcze łyżeczkę musztardy, żeby wzmocnić smak, jeśli lubicie.

Myjemy kurczaka, odcinamy błonki, kroimy go w małe, cienkie paseczki i moczymy w marynacie. Zostawiamy kurczaka w tej marynacie na kilka godzin, najlepiej zrobić to wieczorem i zostawić na noc w lodówce lub rano zamarynować, wstawić do lodówki i po kilku godzinach przyrządzać. 

Kruszymy płatki kukurydziane na mniejsze cząstki, ja włożyłam do folii spożywczej i ręką skruszyłam je. Musimy wziąć i przygotować taką ilość płatków, aby wystarczyło na wszystkie kawałki kurczaka, na panierkę a wykorzystałam ich sporo, myślę, że ze 3 szklanki.
Po wyjęciu kurczaka z lodówki obtaczamy go sowicie w pokruszonych płatkach kukurydzianych.



Następny krok to smażenie kurczaka na patelni, na złocisty kolor, wrzucamy go na gorący olej, wtedy panierka nie odpadnie. Ja smażyłam w dużej ilości oleju, dlatego po wyjęciu obsuszyłam usmażonego kurczaka za pomocą ręcznika papierowego. Papier wchłonął nadmiar oleju.



Warzywa kroimy na kawałeczki, plasterki, tak aby dzieci poradziły sobie z ugryzieniem ich. Placki tortilli podgrzewam na patelni, kilka sekund z każdej strony, bez oleju. Po wyjęciu na talerz smaruję sosem, układam kilka kawałeczków mięska, potem warzywa, zwijam placek i gotowe.



Ostrzegam bardzo smaczne, moje dzieci zjadły po dwa wielkie placki, mięsko im tak smakowało, że prosili o dokładkę i musiałam dorabiać, więc może powyższe proporcje od razu zwiększcie dwukrotnie. No i to co dzieci lubią najbardziej, jemy łapkami.




czwartek, 5 listopada 2015

Babeczki jestem z Wami, ja też walczę z kilogramami.

Nigdy nie byłam gruba, zawsze byłam szczupła, ale nie chuda, miałam tzw. "kształty": wcięcie w talii, biust też niczego sobie. Ot, po prostu normalna dziewczyna z problematycznym brzuchem, z tendencją do "wywalania", zwłaszcza po kapuście. Gdy byłam młodsza łatwo przychodziło mi gubienie kilogramów, gdy sobie pofolgowałam, np. w święta, czy w weekend u mamy, to wystarczyło dwa dni mniej jeść, trochę ruchu i wszystko wracało do normy.

W pierwszej ciąży przytyłam 14 kg (nieźle, nieźle, wcale nie tak dużo) a po ciąży szybko je zgubiłam nawet z nawiązką, bo schudłam 16 kg. W drugiej ciąży przytyłam te 16 kg, trochę za dużo. Po ciąży zgubiłam już tylko 10 kg. I doszłam do wniosku, że taka waga już ze mną zostanie, czyli 68 kg przy wzroście 166 cm.

Co prawda życzliwi mi ludzie podpowiadali i mówili tak prawdziwie od serca, żebym trochę się odchudziła, bo pamiętali mnie z tych około 6 kg mniej, ale stwierdzałam, że dobrze się czuję i tak już zostanie. 

Czy jednak na pewno dobrze się z tym czułam??? Chyba nie bardzo, podjęta przeze mnie dieta kopenhaska i dieta Dukana świadczyły o czymś innym. Oczywiście po dwóch tygodniach głodówki schudłam parę kilo, dokładnie 4 kg i wróciłam po kolejnych dwóch tygodniach do wagi 68. Z dietą Dukana było tak samo - efekt jo-jo. Zauważyłam też w swoim ciele, że po 30- stce nie jest już tak prosto schudnąć, już nie wystarczą: dwa dni mniej jeść, trochę ruchu i będzie ok. Nie będzie!!

Zaznaczę też, że jestem opornym typem jeśli chodzi o diety, konsekwencję i wytrwałość, bo lubię dobrze zjeść i diety kończą się tym, że trzy dni je skrupulatnie przestrzegam i się oszczędzam a na czwarty dzień dopada mnie prawdziwie wilczy głód, i bez opamiętania, i skrupułów wyżeram całą lodówkę plus wszystkie słodycze, jakie są w domu.

I tak sobie tkwiłam w przeświadczeniu, że jest ok, że te 68 kg to moja waga i tak już zostanie, jadłam sobie po staremu (nie tak mało), bagatelizowałam informacje, które do mnie dochodziły np.:
- ale Ty przytyłaś,
- czy jesteś w ciąży?,
- przytyłaś trochę, ale więcej już nie tyj,
- może zaczniesz uprawiać sport?
- ale się spasłaś (to jest niezły tekst, nie????),
- robisz się gruba.

Myślałam sobie: zazdrośnicy, też chcieliby tak wyglądać po trzydziestce i urodzeniu dwójki dzieci.
Ja gruba???!!!!!, przecież ważę od 7 lat cały czas 68 kg, HELOŁ ludzie!!!!, mieszczę się w swoją kurtkę sprzed 8 lat (tylko trochę się nie dopina). 

Nagle zaczęłam się gorzej czuć a zwłaszcza moje nogi, puchły i bolały, nie pomagało już spanie z poduszkami pod nimi, brzuch już miałam większy niż biust, który nigdy nie był mały, nie dopinałam się już w żadne spodnie. Zmierzyłam się i nagle stałam się KWADRATEM, tyle samo w biuście (107 cm, w talii 107 cm i biodrach 107cm), talia zniknęła, brzuch urósł i to nie po kapuście. Postanowiłam się zważyć. I nagle nadciągnęły czarne chmury, waga wskazywała 75 kg, przy wzroście 166 cm. Obliczyłam szybko BMI - wynik oznaczał NADWAGĘ. 

Wpadłam w panikę. Co tu robić, ja jednak przytyłam, ostatnim razem miałam taki wynik gdy zaczynałam trzeci trymestr ciąży. Postanowiłam wziąć się za siebie. Pierwszy pomysł: Chodakowska, drugi: Chodakowska, trzeci: Chodakowska. 

Zaczęłam ćwiczyć, najpierw "skalpel", "ekstra figura", później "turbo spalanie", trwało to 5 miesięcy i schudłam 5 kg, wynik 70 kg, za mało pomyślałam, za mało, dlaczego nie chudnę szybciej. Muszę widzieć efekt szybko, żeby się nie zniechęcić, efekty dają mi kopa, brak efektów = rezygnacja. A tu jadę programy 4/5 razy w tygodniu i tylko 5 kg / 1 kg na miesiąc. Walnęłam ćwiczenia w kąt i znowu wróciłam do nic nie ćwiczenia i "jedzenia" przez duże J. Minęło kilka miesięcy i efekt znowu 75 kg. 

I ponownie myśl, że trzeba się za siebie wziąć, który to już raz? Trochę zmieniłam podejście, myślałam nad sobą, swoim sposobem odżywiania i życia przez kolejne 2 miesiące i określiłam kilka zasad, które miały mi pomóc w zgubieniu "kilku" kilogramów (cel 61 kg): 

1. mniej jeść, mniejsze porcje (to trudne, zwłaszcza, gdy pracuję z domu, lodówka ciągle kusi i gotuję obiady dla pozostałych członków mojej rodziny),
2. zmniejszyłam ilość posiłków do trzech - śniadanie, obiad i kolacja,
3. ostatni posiłek jem przed 18-tą a nie jak wcześniej o 21-szej,
4. jem więcej warzyw, owoców, ograniczyłam bardzo mocno pieczywo (które kocham),
5. wszędzie chodzę pieszo lub jeżdżę rowerem (na zakupy, po dzieci do szkoły itp.),
6. piję wodę, kawę, dużo herbat (czerwoną, zieloną, smakową, owocową) bardzo rzadko alkohol, jeśli już, to tylko białe wino,
7. doszłam do wniosku, że to walka długotrwała a nie dwa tygodnie i kwita, uświadomiłam sobie, że mam tendencje do tycia i już zawsze będę musiała się ograniczać i wybierać co mogę zjeść a czego nie mogę a na efekt muszę poczekać trochę dłużej,
8. muszę zacząć ćwiczyć, to też ważna sprawa przy gubieniu kilogramów, choć teraz ciężko mi się ponownie przemóc (zwłaszcza, że nie przepadam za ćwiczeniami),
9. jeden dzień w tygodniu na różne frykasy, ale w ograniczonej ilości (inaczej życie byłoby bez sensu),
10. nie podjadać po dzieciach, od razu wyrzucać do kosza, lub dać psu (to też dla mnie trudne, och jak ja nie lubię marnować jedzenia).

Żeby nie było tak super i cudnie, i że niby taka teraz jestem twarda, konsekwentna i ach, och, to przyznaję się, że w niedzielę zjadłam cztery kawałki ciasta drożdżowego ze śliwkami, i po tym cieście się złamałam, moja konsekwencja padła a świadomość zaczęła podpowiadać:
 "możesz jeść inne rzeczy, wszystkie jakie Ci smakują, dalej, ten bigos jest przepyszny, ziemniaki też, co tak mało, dołóż sobie na talerz, taaaakie dobre, śmiało, szynka bez majonezu, to nie szynka, spróbuj murzynka, przecież tak lubisz, świeża bułeczka trala lala...."  
To jest jak nałóg, od niedzieli do środy walczyłam z ciągiem jedzeniowym, po prostu wpadłam w taki napad głodu, że wymiękłam. Dzisiaj rano znowu wracam do walki.

Trzyma mnie na duchu mój dwumiesięczny wysiłek i zrzucone już 7 kg, których nie chcę zaprzepaścić.  Wróciłam do tych nieszczęsnych 68 i teraz waga spada wolniej. Przede mną jeszcze drugie 7 kg. 

Wiem, że dla niektórych z Was liczba 14 kg to kropla w morzu, ale chciałam się z Wami podzielić tym, że to też nie jest łatwe, to liczne wyrzeczenia i wiele rezygnacji z ulubionych rzeczy oraz reorganizacja całego stylu życia. Jestem na początku drogi, wiele jeszcze muszę się nauczyć. Mam nadzieję, że pomożecie.

Efekt przed:
(to była ważna dla mnie uroczystość, wciągałam brzuch, twarz wielka, biust, nogi i łapy też, palce jak parówki)




Częściowa przemiana - połowa drogi:
(widoczny zarys policzków, twarz jakby mniejsza, ręka i noga też, oczy większe)




Efekt końcowy:
???????????????

Trzymajcie kciuki za mnie, ja trzymam za Was, wszystkich walczących z jakimikolwiek nałogami.
Jestem z Wami. Rady mile wskazane :-)


poniedziałek, 19 października 2015

Jesiennie, deszczowo, muzycznie, melancholijnie......



Od kilku dni pada deszcz, mokro i zimno, na taka pogodę najlepszy jest kocyk, ciepła herbata, książka i ona. Agnes Obel to wokalistka i autorka tekstów pochodząca z Danii.

Musicie się przygotować na dużą dawkę spokoju i wolnych, melancholijnych dźwięków. Agnes, dziewczyna z fortepianem, która porusza swoją wrażliwością i dźwiękiem, skromne aranżacje i mała ilość instrumentów, słychać głównie tylko fortepian i smyczki, oraz otulająca ciepłym wokalem.

Dla mnie jest połączeniem Tori Amos, Enyi i muzyki filmowej, tj. chociażby poruszającej muzyki z filmu "Fortepian". Wszystko łączy razem w bardzo urocze, spokojne i melodyjne dźwięki.

Do tej pory wydała dwa albumy Philharmonics i Aventine. Jej utwory znalazły się na kilku ścieżkach dźwiękowych do filmów i seriali.

Cudowne "Fuel to fire", czy "The course" trzeba posłuchać, rozmarzyć się i pozwolić unosić dźwiękom.

Agnes pochodzi z rodziny muzycznej i od dziecka uczyła się grać na pianinie, jest moją drugą zaraz po Tori ulubioną dziewczyną z fortepianem.

Można pisać, pracować, czytać, gdy przygrywa cichutko w tle (co czynię od kilku dni), można słuchać w samochodzie, czytając książkę itp.

Bardzo inna, nowa, "bez prądu", kameralna, utrzymana w skromnej stylistyce, przepiękna muzyka. Zdobywa coraz większe uznanie i rozpoznawalność.

Posłuchajcie tylko......... Polecam bardzo!



poniedziałek, 12 października 2015

Zapiekanka a'la Meksyk.

Od dawna chodziła za mną zapiekanka a przyznaję, że uwielbiam je robić. Jest to praca szybka, prosta i przyjemna, "czyszczę" w ten sposób lodówkę, wszystkie produkty na końcówce przydatności się nie marnują, sprawnie wrzucam do piekarnika, zapiekam pół godziny i jest pysznie.

Zazwyczaj robię zapiekanki z makaronem, szynką, kiełbaską, serem, warzywną (brokuły, kalafior itp) i na bazie sosu śmietanowo-serowego.

Tym razem w lodówce: mięso mielone, ziemniaki i pomidory. Trochę nie pasowało mi to mięso mielone i ziemniak, ale co tam: zużyć trzeba, zmarnować nie wolno, czyli działam.

Inspiracji szukałam w necie i wpadło mi w oko hasło: ZAPIEKANKA MEKSYKAŃSKA.
Do zrobienia takiej zapiekanki potrzebne były powyższe produkty i kilka innych takich jak papryka czy kukurydza. Trochę zmodyfikowałam przepis, moja dziatwa nie lubi papryki, więc ją usunęłam z "mojej" zapiekanki i dodałam więcej pomidorów, bo ja amore pomidore i to bardzo.....

http://zebrarodzinnie.blogspot.com/2015/08/amore-pomidore.html

Dodałam swój komplet przypraw, takich które były w szafce, których lubię używać i oto przepis:

Zapiekanka meksykańska.

Składniki:
- pomidory 8 szt.
- ziemniaki  1 kg
- pół puszki kukurydzy konserwowej
- mięso mielone 400 g
- cebula 1 szt
- czosnek 2 ząbki

przyprawy:
- sół 
- pieprz
- oregano
- papryka słodka mielona
- papryka ostra mielona
- pieprz cayenne


Zaczynamy! Na początek obieramy ziemniaki, myjemy, zalewamy wodą i gotujemy. Muszą być miękkie, ale nie rozgotowane. 

Pomidory parzymy, tak aby móc ściągnąć z nich skórkę, ponieważ będziemy je dusić na patelni.


Mięso mielone wrzucamy na rozgrzaną patelnię i smażymy kilka minut. 


Dodajemy do mięsa pokrojoną cebulkę, czosnek i wymienione powyżej przyprawy, najpierw szczyptę, ale w trakcie gotowania próbujcie i zwiększajcie ilość według uznania. 
Jeśli lubicie jeść potrawy na ostro można dodać więcej pieprzu cayenne, ale uważajcie jest baaaardzo ostry. Przyprawy są kolorowe, więc od razu na patelni robi się żywo jak w Meksyku.


Następnie dodajemy obrane ze skórki i pokrojone pomidory do mięsa, cebuli i przypraw. Dusimy około 10 minut, tak długo aż z pomidorów się zrobi papka i nadmiar wody odparuje.


Na koniec naszego sosu dodajemy paprykę i dusimy ponownie około 10 minut. Próbujcie w tym czasie sos, moje pomidory były dosyć kwaśne, więc musiałam dodać więcej przypraw, żeby nie wykrzywiało nam twarzy podczas jedzenia.


Ok, ziemniaki odcedzone, sos gotowy.
Bierzemy naczynko żaroodporne, delikatnie smarujemy je oliwą. Kroimy ziemniaki na grube plastry, nie muszą być cienkie, ponieważ są już ugotowane i w piekarniku mają nam się tylko zapiec z resztą.
Układamy ziemniaki jako pierwszą warstwę.


Następnie wcześniej przygotowany sos z patelni. Nie lubię zbyt suchych zapiekanek, więc sos zostawiam lekko wodnisty, on i tak się trochę zapiecze i odparuje w piekarniku. 


Potem kolejna warstwa ziemniaków i znowu sos. Na samą górę ostatnia warstwa ziemniaków.  Już prawie gotowe. Z takiej ilości produktów, które Wam podałam, starczyło mi na trzy warstwy ziemniaków i dwie sosu.


Na koniec warstwa sera żółtego, nie wybrałam parmezanu tylko ser zalegający w lodówce. Jeśli Wam zalega parmezan, możecie go dodać a nawet jest wskazane :-)


Ustawiamy piekarnik na 150 stopni i wrzucamy naszą zapiekankę do środka. Pieczemy 15 minut. Po tym czasie wyciągamy zapiekankę z piekarnika.

Gotowe, zapieczone, przygotowane.


Nakładamy na talerze, pamiętając, że danie jest gorące, radzę chwilę odczekać a następnie zajadać. 

Smacznego!


Zapiekanki mają to do siebie, że można dodać do nich wszystko i wszystko smakuje dobrze, jeśli lubicie pieczarki możecie je również dodać, można dodać kilka rodzajów papryki, natkę pietruszki itp. Tylko Wasze gusta kulinarne i wyobraźnia są tutaj limitem.

Smacznie, prosto, znane produkty, choć robota trochę czasochłonna, około godziny pracy. Powodzenia.

środa, 7 października 2015

Późne macierzyństwo - wady i zalety

Wczoraj się dowiedziałam, że moi znajomi, troszkę starsi ode mnie, w wieku 40 lat spodziewają się trzeciego dziecka, tak "świętowali" rocznicę ślubu, że będzie z tego teraz dzidziuś. Mają już dzieci w wieku 15 i 10 lat i co, i czas na kolejne?! Nie ukrywam, że są przerażeni, bo nie planowali już rodzić dzieci, od razu wyobrazili sobie, że gdy maluch będzie miał 10 lat, to oni będą już po 50-tce, że są już za starzy itp, itd...........

Wróciłam do domu i tak sobie myślałam o nich, o późnym macierzyństwie i stwierdziłam, że też już bym nie chciała kolejnego dziecka, moja bardzo aktywna dwójka, pełna energii, wystarcza mi za cały tabun a i tak jeszcze potrzebują bardzo dużo uwagi. Z pieluch już wyrosły, łóżeczek i wózków nie mam i co zabawa od nowa? 


A jeszcze niedawno, gdy byłam "troszeczkę" młodsza, w wieku licealnym, zawsze marzyłam o licznej rodzinie i wielu dzieciach, wiedziałam, że prędzej czy później będę je miała i zawsze chciałam mieć trójkę ślicznych pociech. Dwójkę chciałam urodzić w dość młodym wieku a trzecie później, w wieku około 35-37 lat. Czyli teraz powinnam rodzić trzecie dziecko!!

Duży wpływ na te marzenia miały moje dwie przyjaciółki z liceum, które miały malutkich braciszków a jedna z ich mam się śmiała, że zrobiła sobie dziecko na tzw. "starość", że pewnie z nimi to dziecko zostanie i zamieszka, że to najmłodsze będzie się opiekować rodzicami itp, itd... Dużo czasu spędzałyśmy z tymi maluchami i tak też mi się zachciało.

Dwadzieścia lat temu, to była wielka rzecz mieć dziecko po 40-tce, kobiety rodziły swoje pierwsze dzieci dosyć wcześnie, około 20 roku życia i gdy nagle okazywało się, że jest ciąża a w metryce 40 lat, to było łapanie się za głowę i lamentowanie. Trochę się zmieniło w tej dziedzinie i dzisiaj mam wrażenie, że panuje nawet moda na późne macierzyństwo, wystarczy wspomnieć o takich pięknych mamach jak: Gwen Stefani (trzecie dziecko urodziła w wieku 45 lat), Justynie Steczkowskiej (trzecie dziecko urodziła w wieku 41 lat) czy Monice Bellucci (46 lat), Madonna (42 lata). Dzisiaj również te 40 - 50 letnie kobiety nie chodzą w chustkach na głowie i z siwymi włosami, tylko są pięknymi, zadbanymi, wysportowanymi kobietami. Szokuje dopiero macierzyństwo po 60 - tce.

Znalezione obrazy dla zapytania gwen stefani

Znalezione obrazy dla zapytania monica belluci


Dzisiejsze kobiety (nie wszystkie, nie chcę generalizować), XXI wieku, młodość poświęcają na zabawę, poznawanie świata, karierę, a później, gdy czują, że nadszedł odpowiedni czas, to świadomie decydują się na dziecko. Wiele z moich znajomych wybrało taki model macierzyństwa i rodziny, i swoje pierwsze dzieci rodziły w wielu 37 lat. Wybór należy do nas i tylko do nas - kobiet. Świat się zmienia i my też się zmieniamy.

No nic, idę na kawę do moich młodych / starych oczekujących dziecka rodziców, pełna optymistycznych, ciepłych przemyśleń i myśli dla nich. Będę podnosić na duchu, przecież macierzyństwo nie ma wad! Głowa do góry!! Wiek nie gra roli, dziecku potrzebna jest tylko zadowolona, wesoła i szczęśliwa mama. 40 lat co to jest, druga młodość. 

Czekam na Wasze rady dla 40 - letniej mamusi.

Ciekawa jestem ile Wy miałyście lat rodząc swoje dzieci? Czy jesteście pierworódkami po trzydziestce czy młodziutkimi dwudziestolatkami? 

Ja miałam 26 i 28 lat, czyli nie pierwsza młodość, ale jak mówiła moja babcia: "już czas najwyższy".

piątek, 2 października 2015

Florence + The Machine - Spectrum



Dzisiejszy muzyczny post jest poświęcony brytyjskiej wokalistce Florence Welch i jej Maszynie czyli zespołowi, który przygrywa do jej wokalu.

W przypadku Florence podobnie jak w przypadku Meli Koteluk, gdzieś w uszach dzwoniło, że powstał taki zespół i gra alternatywę, porównywany do Tori Amos, ale nie zgłębiałam tematu.
Chyba w głębi duszy nie dopuszczałam do siebie myśli, że ktoś może tworzyć taką dobrą muzykę jak moje ukochane ikony: Tori Amos, Bjork czy Kate Bush i stwierdzałam: "pewnie i tak nikt ich nie przebije, lepszych już nie będzie".

Pomimo wzrastającej rzeszy fanów i coraz większego uznania krytyków dla nowych wykonawców alternatywnych, m.in. dla Florence, ja pozostałam obojętna na ich dźwięki i nowe doznania muzyczne i dopiero rok 2015 okazał się być odkrywczy dla mnie pod tym względem.

Nauczyłam się jednego, że nie warto mieć klap na oczach i zamykać się na tylko jednego wokalistę czy wokalistę i poruszać się tylko w ich przestrzeni, ale należy poszukiwać, bo można natrafić na takie diamenciki jak Florence, Mela, Natalia, Agnes Obel, Maria, Mama Kin czy Haim, które na nowo poruszą i odkurzą muzyczne kąty w głowie (same kobiety, gdzie podziali się zaskakujący mężczyźni???).

W 2007 roku w Wielkiej Brytanii powstaje grupa Florence and the Machine z rudowłosą Florence Welch na czele. Przedstawiciele rocka alternatywnego, art. popu, indie popu, (czyli gatunków, które bardzo lubię).

W tym roku ukazał się trzeci album studyjny tej grupy pt. "How big, How Blue, How Beautiful". Kilka tygodni temu natrafiam na artykuł o tym zespole i o samej Florence, i w końcu postanowiłam się trochę im przyjrzeć, zaczęłam poszukiwania i natrafiłam na piosenkę "Spectrum" z drugiego wydawnictwa zespołu pt. "Ceremonials" - ok, połykam haczyk. Przesłuchuję "What the Water gave me" - zaczyna się zauroczenie. Następnie "Only if for a night" - zaczynam się zakochiwać, żeby na "Never let me go" po prostu odlecieć.

Przesłuchuję całą "Ceremonials" i urzeka mnie klimat tej płyty. Wysoki, delikatny wokal Florence z lekkim vibrato w głosie. Delikatne ballady oraz żwawe numery.

Sięgam do utworów z pierwszej płyty "Lungs" oraz do pierwszych singli (Ship to wreck, What kind of man) wydanych jako zapowiedź trzeciego albumu "How big, How Blue, How Beautiful". I pochłania mnie świat Florence i Maszyny, zgranej maszyny, która cudnie przygrywa żywiołowej i charyzmatycznej wokalistce, która jest liderką i twarzą całej marki.

Czuję świeże tchnienie i już teraz rozumiem dlaczego fani nazywają Florence swoją boginią, moją również zaczyna być. Idealna rudowłosa Florence na jesienne dni.

środa, 30 września 2015

Macierzyństwo = 9 lat

Dokładnie 9 lat temu, 30 września, wyskoczył mi z brzucha. 
Po raz pierwszy zostałam MATKĄ i rozpoczęłam największą przygodę mojego życia.
Od 9 lat doświadczam bezwarunkowej miłości i czuję codzienny lęk o swoje dziecko. 
Jednocześnie ogarnia mnie wielka radość, gdy widzę i słyszę ten uśmiech, patrzę w przepiękne oczy, pomagam w radzeniu sobie z codziennością i rzeczywistością, ścieram łzę z policzka i przytulam.

Od 9 lat wypełnia mnie duma, gdy widzę rozwój i mądrość mojego dziecka, pierwsze kroki, jazda na rowerze, przeczytane słowa....

Codziennie od 9 lat robię wszystko, aby przychylić Mu nieba a radość nie schodziła z Jego twarzy i beztroskie dzieciństwo trwało jak najdłużej.

Mam nadzieję, że przed Nim długie, ciekawe, szczęśliwe, bezpieczne życie pełne przygód, prawdziwych przyjaźni i bliskich dusz i że będzie nam dane jak najdłużej się sobą cieszyć.

Lepszego podarunku od życia nie mogłam sobie wymarzyć. Otrzymałam najlepszą jesienną słodycz na wszystkie pochmurne i bezchmurne dni życia

Sto lat Synku!
Mama.

p.s. Ja się pytam, kiedy minęło te 9 lat????!!!! Jeszcze bardzo dobrze pamiętam porodówkę a tu już zaraz koniec podstawówki.

2006


2007


2008


2009 - przedszkole czas zacząć


2010


2011


2012 
- najbardziej widoczna zmiana z małego bobaska na tzw. większe dziecko, wiadomo "zerówka"


2013
 - pierwszy poważny rower na dwóch kółkach


2014


2015 
- szkolny łamacz dziewczęcych serc


poniedziałek, 28 września 2015

Fascynująca, zaskakująca - Maria Sadowska



Kolejne, moje zaskoczenie i odkrycie to Maria Sadowska, która dla mnie zawsze będzie Marysią a to dlatego, że poznałam ją dawno temu, kiedy była młodą gwiazdą piosenki dziecięcej obok Natalii Kukulskiej, Krzysztofa Antkowiaka, Magdy Frąckowiak.

Tęczowy Music Box i zespół Tęcza, kto pamięta ręka w górę....

Tak, tak Marysia była gwiazdą tego programu. Słuchałam jako dziecko jej płyty pt. "Leśne bajanie" i takich numerów jak: "Jesienna dyskoteka", "Słoneczne lato", "Ananasy z jednej klasy" itp., a także oglądałam wspomniany wyżej program.

Nawet pamiętam początek jednej z piosenek:

"Mam 15 lat, znak zodiaku rak i jak mówią plotki znak szczególny wrotki.
Dom, w którym mieszkam jest rozśpiewany, śpiewają w nim okna, drzwi i ściany"......

To co mnie zaskoczyło w płycie młodej Marysi to to, iż w porównaniu do pozostałych gwiazd dziecięcych Marysia sama komponowała swoje utwory i pisała do nich własne teksty.
Dlatego nie rozumiem dlaczego nie włącza "dziecięcych" płyt do swojej dyskografii tak jak np. robi to Natalia Kukulska. Ostatnio chciałam zakupić płytę "Leśne bajanie" dla moich dzieciaków i nigdzie w sieci jej nie znalazłam, ani nawet żadnych udostępnień na youtubie :-(

Wiedziałam, że Marysia w swojej dojrzałej działalności poszła w jazzową stronę tak jak jej rodzice (Liliana Urbańska i Krzysztof Sadowski) a jazz nie należy do moich ulubionych dźwięków.
Przyznaję, że dlatego nie śledziłam specjalnie jej dalszych losów. Wiedziałam jednak, że jest bardzo utalentowana.

Aż do.........

Na facebooku przeczytałam, że robi sobie przerwę od występów telewizyjnych, bo jedzie w trasę promować swoją najnowszą płytę pt. "Jazz na ulicach". Zaczerpnęłam informacji i wyczytałam, że nagrała płytę jazzową, ale jazz "przedstawia" na niej w popularny sposób i ma ona być dla każdego słuchacza, nawet opornego na jazz, stąd nazwa jazz na ulicach czyli każdemu się coś spodoba. I rzeczywiście na płycie słychać nie tylko jazz a wstawki i wpływy z innych gatunków muzycznych: jest i muzyka elektroniczna (Raise your hands, super utwór), czy trochę bluesa (Klikam). Utwór pt. "Jazz na ulicach" jest utrzymany w klimacie jazzowym z gościnnym występem i solówkami Urszuli Dudziak, ale przystępny, nawet bardzo.

Rozpoczęłam dalsze poszukiwania, płyta "Tribute to Komeda" i nagle ku mojemu zdziwieniu podobają mi się jej interpretacje i aranżacje typowo jazzowego Komedy (na flecie poprzecznym w jego zespole, w latach 60-tych grała jej mama Liliana Urbańska). Cudowne "Kiedy nie ma miłości", "Runaway", "Niezmiennie" czy "Time 4 Love". Przerobiła te utwory na swój sposób, pokolorowała i tchnęła w nie nowe życie trochę bardziej taneczne ale przede wszystkim przyjemne.

Tu też widać, że Maria to nie tylko jazz, słychać w jej utworach inspiracje muzyką klubową, elektroniczną ("O mnie o Tobie"), reggae ("Rewolucja"), słyszę też smooth jazz spod znaku Sade ("Anyway") i to wszystko Marysia próbuje przemycić do surowego jazzu. Z całą pewnością jest przedstawicielką tego gatunku (jazz), ale chce go zaprzyjaźnić z szerszym gronem słuchaczy i odbiorców. Ja słucham playlisty i chcę tylko więcej i więcej. Zaczynają mi się podobać jazzowe akordy w tle każdego utworu zagrane na pianinie, czy kontrabasie. Bogate aranżacje, chórki, przeszkadzajki, super zgrana sekcja rytmiczna tylko potwierdza kunszt, talent oraz wyczucie Sadowskiej.

Maria Sadowska to również reżyser, jej pierwszy pełnometrażowy film pt. "Dzień kobiet" został dobrze przyjęty i wielokrotnie nagradzany, do niego również skomponowała muzykę, ja także go obejrzałam i polecam, recenzja dla zachęty:



Utwory z playlisty pt. "Cisza" czy "Pole walki" wpadają w dźwięki przez mnie nazywane alternatywa, czyli coś co lubię najbardziej i co potwierdza szerokie horyzonty muzyczne i inspiracje Marii Sadowskiej. Nie podąża utartą ścieżką a szuka nowych rozwiązań.

Myślę, że jestem na początku drogi pt.: odkrywam Marię Sadowską, mam dużo do nadrobienia, nie tknęłam jeszcze jej wcześniejszego dorobku (to przecież aż 7 płyt) a ja jestem po poznaniu dwóch i pół. Marysia stworzyła również album z własną muzyką do wierszy Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej więc Ci, którzy lubią poezję też znajdą w jej twórczości coś dla siebie.

Maria Sadowska zaskakująca, odkrywcza a na pewno zjawisko bardzo fascynujące.

środa, 16 września 2015

Remont - nigdy więcej!

Przez ostatnie trzy miesiące, każdy weekend, każdy dzień, każda myśl nawiązywała do jednego tematu, który spędzał mi sen z powiek: REMONT. Podjęłam się takiego zadania, czyli remontu mieszkania należącego do starszego członka naszej rodziny i stwierdzam, że po raz ostatni i już nie chcę nigdy więcej.

Remont jednak trzeba było przeprowadzić, bo mieszkanie zaczynało się już sypać. Zamiast wakacji, pięknego wyjazdu, ciepłej plaży i szumu morza, odwiedziłam wielokrotnie i zwiedziłam wzdłuż i wszerz markety budowlane, wyszukując promocji, wyprzedaży i wielu przedmiotów, które były nam potrzebne do remontu.

Początkowo było fajnie - zabawa, zawsze to coś innego, większość zrobiła ekipa (płytki, przygotowanie ścian), ja tylko kupowałam materiały i wtedy wpadliśmy na szatański pomysł, że dokończymy ten remont sami czyli mąż i ja, którzy z remontowaniem mają tyle wspólnego co zebra z krową.

Postanowiliśmy nie zlecać ekipie zrobienia do końca mieszkania, między innymi dlatego, że środki finansowe były już mocno ograniczone i wydawało nam się, że już mało zostało do zrobienia, więc mówimy: - wykończymy mieszkanie sami. Dzień na panele i listwy, dzień na malowanie, dzień na wykończenie, dzień na kuchnię, dzień na montaż szafek i drzwi - dwa weekendy i skończone. Och jak my się myliliśmy.

Im bliżej miało być końca, tym my dalej w las, bo robota trwała w nieskończoność.
Nasz remont trwał cztery razy dłużej, niż trwał by remont ekipy remontowo-budowlanej, bo narzędzia trzeba było pożyczyć, bo nasza wyrzynarka się zepsuła, wiertarka okazała się za słaba, zlew cieknie, nie ma klucza do gazówki, wywala korki i czasu mało, bo mogliśmy pracować/remontować tylko w weekendy.

Ufff, jednak się udało, w połowie września skończyliśmy. Po wielu "wymianach zdań", cichych dniach, podrzucaniu dzieci po rodzinie nadszedł koniec.

Moje wnioski:


- nie oszczędzaj na ekipie remontowej, chyba, że sami jesteście złotymi rączkami, osobami, które lubią remontować lub sami jesteście budowlańcami. My chcieliśmy zaoszczędzić kilkaset złotych kończąc remont sami, po podliczeniu wydaliśmy dwa razy tyle.

- materiały budowlane w dzisiejszych czasach są tanie, najwięcej kosztuje ekipa i usługi remontowe, jednak gdy robisz sobie kosztorys dolicz zawsze jakieś 30% więcej kosztów, bo zawsze coś Was zaskoczy. To przebicia elektryczne, to kucie ściany, to cieknący zlew, to wizyta gazownika.
- jeśli nie macie profesjonalnych narzędzi budowlanych odpuście sobie remonty we własnym zakresie, bo z małą piłką i słabą wiertarką może być słabo.
- warto pochodzić po marketach, bo te prześcigają się w promocjach, więc na materiałach można troszkę zaoszczędzić.
- pomyśl przed remontem, gdzie chcesz podłączyć pralkę i gdzie chcesz przesunąć kontakty elektryczne, żeby nie trzeba było dwa razy kuć zrobionych już ścian.

My już po remoncie, nie planuję w najbliższej przyszłości kolejnego, bo jestem wyeksploatowana tym niedawno skończonym, nareszcie mogę odpocząć w nadchodzący weekend. Hurra!!, szkoda, że wakacje już minęły :-(

Jeśli jesteście jeszcze przed remontem lub szykujecie się do takiego wyzwania to trzymam kciuki i powodzenia.

Przed:




Rezultat metamorfozy:




Przed:




Rezultat metamorfozy:




Przed:


Po: