czwartek, 5 listopada 2015

Babeczki jestem z Wami, ja też walczę z kilogramami.

Nigdy nie byłam gruba, zawsze byłam szczupła, ale nie chuda, miałam tzw. "kształty": wcięcie w talii, biust też niczego sobie. Ot, po prostu normalna dziewczyna z problematycznym brzuchem, z tendencją do "wywalania", zwłaszcza po kapuście. Gdy byłam młodsza łatwo przychodziło mi gubienie kilogramów, gdy sobie pofolgowałam, np. w święta, czy w weekend u mamy, to wystarczyło dwa dni mniej jeść, trochę ruchu i wszystko wracało do normy.

W pierwszej ciąży przytyłam 14 kg (nieźle, nieźle, wcale nie tak dużo) a po ciąży szybko je zgubiłam nawet z nawiązką, bo schudłam 16 kg. W drugiej ciąży przytyłam te 16 kg, trochę za dużo. Po ciąży zgubiłam już tylko 10 kg. I doszłam do wniosku, że taka waga już ze mną zostanie, czyli 68 kg przy wzroście 166 cm.

Co prawda życzliwi mi ludzie podpowiadali i mówili tak prawdziwie od serca, żebym trochę się odchudziła, bo pamiętali mnie z tych około 6 kg mniej, ale stwierdzałam, że dobrze się czuję i tak już zostanie. 

Czy jednak na pewno dobrze się z tym czułam??? Chyba nie bardzo, podjęta przeze mnie dieta kopenhaska i dieta Dukana świadczyły o czymś innym. Oczywiście po dwóch tygodniach głodówki schudłam parę kilo, dokładnie 4 kg i wróciłam po kolejnych dwóch tygodniach do wagi 68. Z dietą Dukana było tak samo - efekt jo-jo. Zauważyłam też w swoim ciele, że po 30- stce nie jest już tak prosto schudnąć, już nie wystarczą: dwa dni mniej jeść, trochę ruchu i będzie ok. Nie będzie!!

Zaznaczę też, że jestem opornym typem jeśli chodzi o diety, konsekwencję i wytrwałość, bo lubię dobrze zjeść i diety kończą się tym, że trzy dni je skrupulatnie przestrzegam i się oszczędzam a na czwarty dzień dopada mnie prawdziwie wilczy głód, i bez opamiętania, i skrupułów wyżeram całą lodówkę plus wszystkie słodycze, jakie są w domu.

I tak sobie tkwiłam w przeświadczeniu, że jest ok, że te 68 kg to moja waga i tak już zostanie, jadłam sobie po staremu (nie tak mało), bagatelizowałam informacje, które do mnie dochodziły np.:
- ale Ty przytyłaś,
- czy jesteś w ciąży?,
- przytyłaś trochę, ale więcej już nie tyj,
- może zaczniesz uprawiać sport?
- ale się spasłaś (to jest niezły tekst, nie????),
- robisz się gruba.

Myślałam sobie: zazdrośnicy, też chcieliby tak wyglądać po trzydziestce i urodzeniu dwójki dzieci.
Ja gruba???!!!!!, przecież ważę od 7 lat cały czas 68 kg, HELOŁ ludzie!!!!, mieszczę się w swoją kurtkę sprzed 8 lat (tylko trochę się nie dopina). 

Nagle zaczęłam się gorzej czuć a zwłaszcza moje nogi, puchły i bolały, nie pomagało już spanie z poduszkami pod nimi, brzuch już miałam większy niż biust, który nigdy nie był mały, nie dopinałam się już w żadne spodnie. Zmierzyłam się i nagle stałam się KWADRATEM, tyle samo w biuście (107 cm, w talii 107 cm i biodrach 107cm), talia zniknęła, brzuch urósł i to nie po kapuście. Postanowiłam się zważyć. I nagle nadciągnęły czarne chmury, waga wskazywała 75 kg, przy wzroście 166 cm. Obliczyłam szybko BMI - wynik oznaczał NADWAGĘ. 

Wpadłam w panikę. Co tu robić, ja jednak przytyłam, ostatnim razem miałam taki wynik gdy zaczynałam trzeci trymestr ciąży. Postanowiłam wziąć się za siebie. Pierwszy pomysł: Chodakowska, drugi: Chodakowska, trzeci: Chodakowska. 

Zaczęłam ćwiczyć, najpierw "skalpel", "ekstra figura", później "turbo spalanie", trwało to 5 miesięcy i schudłam 5 kg, wynik 70 kg, za mało pomyślałam, za mało, dlaczego nie chudnę szybciej. Muszę widzieć efekt szybko, żeby się nie zniechęcić, efekty dają mi kopa, brak efektów = rezygnacja. A tu jadę programy 4/5 razy w tygodniu i tylko 5 kg / 1 kg na miesiąc. Walnęłam ćwiczenia w kąt i znowu wróciłam do nic nie ćwiczenia i "jedzenia" przez duże J. Minęło kilka miesięcy i efekt znowu 75 kg. 

I ponownie myśl, że trzeba się za siebie wziąć, który to już raz? Trochę zmieniłam podejście, myślałam nad sobą, swoim sposobem odżywiania i życia przez kolejne 2 miesiące i określiłam kilka zasad, które miały mi pomóc w zgubieniu "kilku" kilogramów (cel 61 kg): 

1. mniej jeść, mniejsze porcje (to trudne, zwłaszcza, gdy pracuję z domu, lodówka ciągle kusi i gotuję obiady dla pozostałych członków mojej rodziny),
2. zmniejszyłam ilość posiłków do trzech - śniadanie, obiad i kolacja,
3. ostatni posiłek jem przed 18-tą a nie jak wcześniej o 21-szej,
4. jem więcej warzyw, owoców, ograniczyłam bardzo mocno pieczywo (które kocham),
5. wszędzie chodzę pieszo lub jeżdżę rowerem (na zakupy, po dzieci do szkoły itp.),
6. piję wodę, kawę, dużo herbat (czerwoną, zieloną, smakową, owocową) bardzo rzadko alkohol, jeśli już, to tylko białe wino,
7. doszłam do wniosku, że to walka długotrwała a nie dwa tygodnie i kwita, uświadomiłam sobie, że mam tendencje do tycia i już zawsze będę musiała się ograniczać i wybierać co mogę zjeść a czego nie mogę a na efekt muszę poczekać trochę dłużej,
8. muszę zacząć ćwiczyć, to też ważna sprawa przy gubieniu kilogramów, choć teraz ciężko mi się ponownie przemóc (zwłaszcza, że nie przepadam za ćwiczeniami),
9. jeden dzień w tygodniu na różne frykasy, ale w ograniczonej ilości (inaczej życie byłoby bez sensu),
10. nie podjadać po dzieciach, od razu wyrzucać do kosza, lub dać psu (to też dla mnie trudne, och jak ja nie lubię marnować jedzenia).

Żeby nie było tak super i cudnie, i że niby taka teraz jestem twarda, konsekwentna i ach, och, to przyznaję się, że w niedzielę zjadłam cztery kawałki ciasta drożdżowego ze śliwkami, i po tym cieście się złamałam, moja konsekwencja padła a świadomość zaczęła podpowiadać:
 "możesz jeść inne rzeczy, wszystkie jakie Ci smakują, dalej, ten bigos jest przepyszny, ziemniaki też, co tak mało, dołóż sobie na talerz, taaaakie dobre, śmiało, szynka bez majonezu, to nie szynka, spróbuj murzynka, przecież tak lubisz, świeża bułeczka trala lala...."  
To jest jak nałóg, od niedzieli do środy walczyłam z ciągiem jedzeniowym, po prostu wpadłam w taki napad głodu, że wymiękłam. Dzisiaj rano znowu wracam do walki.

Trzyma mnie na duchu mój dwumiesięczny wysiłek i zrzucone już 7 kg, których nie chcę zaprzepaścić.  Wróciłam do tych nieszczęsnych 68 i teraz waga spada wolniej. Przede mną jeszcze drugie 7 kg. 

Wiem, że dla niektórych z Was liczba 14 kg to kropla w morzu, ale chciałam się z Wami podzielić tym, że to też nie jest łatwe, to liczne wyrzeczenia i wiele rezygnacji z ulubionych rzeczy oraz reorganizacja całego stylu życia. Jestem na początku drogi, wiele jeszcze muszę się nauczyć. Mam nadzieję, że pomożecie.

Efekt przed:
(to była ważna dla mnie uroczystość, wciągałam brzuch, twarz wielka, biust, nogi i łapy też, palce jak parówki)




Częściowa przemiana - połowa drogi:
(widoczny zarys policzków, twarz jakby mniejsza, ręka i noga też, oczy większe)




Efekt końcowy:
???????????????

Trzymajcie kciuki za mnie, ja trzymam za Was, wszystkich walczących z jakimikolwiek nałogami.
Jestem z Wami. Rady mile wskazane :-)


8 komentarzy:

  1. dobrze Ci idzie kochana!! trzymam kciuki za Ciebie a Ty prosze za mnie - dla mnie motywacja jest suknia slubna w rozmiarze 36 :D
    ale tak jak Ty, wole ograniczac, mniej jesc ale to co lubie i sie troche ruszac, niz sie katowac cwiczeniami ktore nie sprawiaja mi przyjemnosci, albo glodowac, co potem przynosi efekt jojo :/ Powodzenia i zdawaj relacje jak Ci idzie ;)
    Pozdrawiam,
    Ola

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. trzymam kciukasy za Ciebie też i dasz radę, a na ślubie będziesz pięknie wyglądać, ja już to wiem :-) jak sobie radzisz z mniejszymi porcjami, bo ja jak czuję, że nie dopchałam do końca żołądka, to cały czas poszukuję, co tu jeszcze by przegryźć?

      Usuń
    2. no właśnie jeszcze sobie nie radzę... czasami powatarzam sobie w myślach, że już się najadłam i zaraz to poczuje i pomaga, a jak mam gorszy dzień to dorzucam coś jeszcze i mam potem wyrzuty sumienia :(

      Usuń
  2. a ja wiem co mnie gubi w gubieniu kg. słodycze od których jestem uzależniona ....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja mam napady na słodycze, kilka dni mogę nie jeść ich w ogóle a jak nam napad to jem cały dzień i nie mogę się nasycić. Mój największy błąd to brak umiaru, jak już zacznę jeść to nie ma końca, czyli co, ja ograniczam wielkość dań (piję więcej wody przed i po posiłku) a Ty Olga zamieniasz słodycze na owoce, co Ty na to? Ach te walki z naszymi nałogami......

      Usuń
  3. I ja trzymam kciuki :) Życzę dużo wytrwałości w dążeniu do celu :)
    Polecam bieganie - samo zdrowie :)

    OdpowiedzUsuń
  4. dzięki, dzięki, bardzo poważnie rozważam bieganie, w końcu się odważę i pobiegnę.....

    OdpowiedzUsuń