poniedziałek, 18 maja 2015

Małe dzieci mały problem - duże dzieci duży problem.

Dawno mnie tu nie było, kilka w międzyczasie spraw poleciało do przodu, bez zakwitł i zapachniał, zaczęłam kolejny remont itp..., ale o tym innym razem.



Dzisiaj o temacie, który mnie nęka od dawna, tzn. czy na pewno dobrze robię, że pozwalam odcinać pępowinę, coraz bardziej?

Należę do matek nadopiekuńczych, lubię wyręczać swoje dzieci w wielu rzeczach, robić za nich wiele rzeczy, bo szybciej, bo lepiej, bo bez bałaganu (niestety, przyznaję się bez bicia tak jest), i do tych, które ciągle mówią: za wysoko, za nisko, za szybko, zwolnij, uważaj - tak to Ja.

Jednak z czasem, gdy moje małe dzieci są coraz większe zaczynam (małymi kroczkami) dawać im więcej swobody w działaniu, żeby były bardziej samodzielne. Jest to sprzeczne z moją nadopiekuńczą naturą i wygodnictwem - nie przeczę, lecz jak to mówi mój mąż, - "chyba nie chcesz wychować ich na ciapy"?, no nie chcę, ale jak to zrobić, najlepiej za nich i jak najbardziej bezpiecznie :-) Chyba się nie da.

Wszyscy wokół mówią, że jak się nie sparzy i nie spróbuje to nigdy nie będzie wiedziało, że ogień jest gorący a woda mokra, że można spaść z wysokości itp., ok ale to są moje dzieci, nad którymi powinnam rozłożyć parasol ochronny a jak mnie nie ma w pobliżu, to kto ich ochroni.

Nad tym już pracujemy:

- kanapki robią sami, trochę jeszcze niezdarnie, ale ćwiczenie czyni mistrza,
- z gotowaniem wody w czajniku jest trochę gorzej, bo się strasznie boję, że się obleją wrzątkiem, ale pod moim nadzorem pozwalam,
- włączyć płytę indukcyjną pod garnkiem pozwalam,
- wycierają kurze sami,
- pomagają w ogrodzie,
- sami układają rzeczy w szafach,
- i ostatni wynalazek: starszy syn zamienił wannę na prysznic, sam się na to zdecydował i postanowił, że tak będzie mu wygodniej i szybciej, bo już jest za duży (haha 8,5 roku) na taplanie się w wannie, więc kąpie się sam pod prysznicem. OK.

Oczywiście potrafią się już sami ubrać, zjeść i umyć zęby - o tym nie wspominałam, ale potwierdzam, że to umieją.

Jednak co zrobić w takim przypadku: ostatnio mój starszak przyszedł do mnie i stwierdził, że skoro tyle już umie i może, i jest taki duży, to nadszedł najwyższy czas na chodzenie do szkoły i ze szkoły samemu.
Oczywiście jako nadopiekuńcza matka codziennie zawożę dzieci i odbieram, przedszkolaka muszę, ale szkoła?????? I w ten sposób, zupełnie nieświadomie, robię codziennie dziecku siarę, bo wszyscy chodzą już sami.

Rozmawiam ze znajomymi, co oni na ten temat myślą i tu kolejne zaskoczenie, bo usłyszałam: "powinnaś puszczać go samego", a na moje stwierdzenie, że dzieci do 14 tego roku życia powinno się zawozić i odwozić popukali się tylko w głowę. Jedynie moja siostra była po mojej stronie i powiedziała, że mnie rozumie i uważa podobnie (też jest z tych nadopiekuńczych).

Oczywiście gdybym mieszkała w dużym mieście nie wchodziłoby to w grę w żadnym wypadku (nie chcę jeszcze zejść na zawał), ale że mieszkam w małej miejscowości, prawie wszyscy się tu znają i do szkoły syn ma jakieś 500 metrów i nie przechodzi przez żadną ruchliwą ulicę, to się "częściowo" zgodziłam.

Krok pierwszy odcinania pępowiny:

- Do szkoły odprowadzasz mnie, ale połowę drogi wracam sam - mówi syn.
Ukryta za budynkami, w połowie trasy szkoła - dom czekam, obserwuję czy się rozgląda, czy zwraca uwagę na jadące samochody itp. test zdany.

Krok drugi odcinania pępowiny:

 - Do szkoły odprowadzasz mnie, ale całą trasę szkoła - dom wracam sam - mówi syn.
Siedzę w oknie na piętrze i obserwuję wracające dziecko.

Krok trzeci odcinania pępowiny:

- Na treningi idę i wracam sam - mówi syn.
I znowu trzy razy w tygodniu odprowadzam i przyprowadzam wzrokiem dziecko idące na trening z okna na piętrze, dopóki mi nie zniknie z oczu.

Krok czwarty odcinania pępowiny:

 - Idę do sklepu sam - mówi syn,
Ja: "ok ale tylko do osiedlowego".
Oczywiście sytuacja z oknem na piętrze się powtarza i lęk nie znika.

I na razie to tyle, choć dla mnie naprawdę dużo. Już się boję co będzie jak młodsza córa, która właśnie od września idzie do szkoły przyjdzie z tymi samymi postulatami. Osiwieję, to pewne, bo przecież to takie malutkie, ledwo od piersi odrośnięte dzieci.



Dylemat matki Polki nadopiekuńczej, która od miesiąca żyje w strachu od 12:30 do 13:00 i od 15:30 do 17:00 i nadal nie wie czy dobrze robi odcinając pępowinę coraz mocniej, rozrywając jednocześnie w ten sposób swój spokój i nerwy. Trzeba było słuchać, jak mówili, że lekko nie będzie. Im starsze dziecko, tym więcej zachodu wokół niego, chyba zaczynam to dostrzegać.

P.S. Już kilka razy poszedł do szkoły również sam.

4 komentarze:

  1. Jejku, bardzo boje się tego czasu gdy pęppwine trzeba będzie odciąć, oby bezboleśnie .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. prędzej czy później niestety trzeba, bo nasze maluszki rosną, ale jak to zrobić, aby było bezboleśnie jeszcze tego nie odkryłam.

      Usuń
  2. i tak trzymaj !!! ja pracuje teraz nad sobą, co by nie pomagać w jedzeniu mojemu 4 latkowi, bo niestety... jest niejadkiem a mi często sił brakuje jak patrze jak taki biedaczek siedzi nad miska z płatkami i narzeka - mamo ręka boli, jeść nie mogę ... ;) :) :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. trzymam kciuki za Ciebie i Twojego niejadka, choć rozumiem, że jest ciężko :-)

      Usuń