wtorek, 12 stycznia 2016

THE MAN WHO BUY THE WORLD



Nie, to nie Nirvana, to David Bowie!

Brzmi podobnie??? Z pewnością, ponieważ Nirvana na swoim koncercie z serii Unplugged wykonała cover tej piosenki (The man who sold the world), który okazał się wielkim hitem. W rzeczywistości to piosenka Davida Bowie'go. Inspirował wiele innych kultowych osób z pogranicza zupełnie innego gatunku muzycznego, takich jak chociażby Kurt Cobain. 

Dziwoląg, cudak, rudzielec, człowiek z kosmosu, to tylko niektóre określenia tego Artysty, tak Artysty przez duże A, bo wokalista czy muzyk to zbyt ograniczone określenia dla tego niepowtarzalnego i jedynego w swoim rodzaju kreatora, wizjonera muzycznego.

Wczoraj przeczytałam newsa o śmierci Davida Bowie i pierwsze co pomyślałam, to dlaczego w tak mało widocznym miejscu jest ten news, czy nie powinien być smutną, ale jednak wiadomością dnia. Zasługiwał na to! Do jasnej ciasnej! 
Druga myśl to, że nikt nawet tego newsa nie zauważy, zostanie zapomniany i tylko nieliczni o nim wspomną.

I tutaj uwaga, następuje moje wielkie zdziwienie. Nagle strony na fejsie zasypują się, przez wszystkich i każdego z osobna, udostępnieniami tej informacji, pełno cytowanych słów Pana Bowie'go oraz wrzucanej jego muzyki. Pomyślałam: świat zwariował i dobrze, tak powinno się żegnać kogoś wielkiego, kim był David Jones. Ostatnie takie ruszenie było po śmierci Michaela Jacksona.
Kolejna myśl, muzyka alternatywna, mniej popularna, niszowa ma się całkiem nieźle. Skoro tyle ludzi ją lubi, zna, przyznaje się do inspiracji muzyką Davida, udostępnia ją i komentuje np: "O uwielbiam tę piosenkę", "ta jest moją ukochaną" itp. Inni znani i kochani (Madonna, Tori Amos, Courtney Love) piszą i wspominają wspólne spotkania i pracę z Davidem oraz przyznają się do inspiracji (Mela Koteluk, Kayah, Kasia Stankiewicz, Brodka, Florence and the Machine, Depeche Mode, Agnes Obel itp).

O czym to świadczy? O wielkości artysty, który swoją osobowością, charyzmą, poszukiwaniem muzycznym, często trudnym i niezrozumiałym potrafił przekonać do siebie świat i go kupić. Potrafił pokazać, że inność też jest pożądana i należy wierzyć w to co się robi i robić to z pasją.

Jestem z jednej strony bardzo smutna, bo odszedł wielki Artysta a płaczę za każdym, ponieważ od urodzenia muzyka to mój oddech. Dorastałam z nią, kochałam się, płakałam i przeżywałam. Towarzyszyła mi na każdym etapie życia. Z drugiej strony tak jestem zadowolona widząc ten muzyczny zew innych miłośników dorobku Davida, że inni też go kochali i szanowali jako artystę.

Miałam nic nie pisać na ten temat, ale poczułam wewnętrzny mus i potrzebę podzielenia się z Wami tym co czuję. Uwielbiam muzykę poruszającą, dotykającą duszy, czasami trudną i niezrozumiałą, która tworzy w mojej duszy ekscytację połączoną z klimatycznym, psychodelicznym transem i tak czuję, słyszę i rozumiem Davida Bowiego. W jego przypadku dochodzi do tego jeszcze jego wygląd i sposób bycia, charyzma, które intrygowały mnie odkąd pierwszy raz go zobaczyłam. Androgeniczny, wychudzony kosmita z dziwnymi oczami. Jako dziecko zakochałam się i jednocześnie bałam króla goblinów (film Labirynt) i tak podchodzę do jego muzyki z ekscytacją i jednoczesnym strachem. 

Najnowsze single "Blackstar" czy "Lazarus", dręczące, niespokojne, tajemnicze, opętały mnie, odkąd je usłyszałam dźwięczą mi w uszach. Czy można się lepiej pożegnać w bardziej niecodzienny sposób, ukrywając chorobę, jednocześnie nagrywając płytę, wydając ją w swoje urodziny i dwa dni później umierając. Tak mógł nas zaskoczyć tylko ON. Żegnamy go, słuchając jego nowy, ostatni, wg wielu najlepszy album.

Look up here, I'm in heaven
I've got scars that can’t be seen
I've got drama, can't be stolen
Everybody knows me now.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz