Pokazywanie postów oznaczonych etykietą dzieci. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą dzieci. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 9 lutego 2016

Słomiany zapał. Skąd ja to znam.


I co tu zrobić? I co tu zrobić z tą pasją, zainteresowaniem czy hobby? 
Na początku jest zapał, chęć poznania czegoś nowego, wpadnięcie w nowy temat jak śliwka w kompot. Potem następuje przyzwyczajenie do nowego zajęcia, zapał powoli stygnie, ale są jeszcze dobre chęci. Po jakimś czasie przychodzi znudzenie kolejnym "obowiązkiem", żeby po następnych kilku dniach nasunęło się hasło: dosyć, już nie chcę, to mi się nudzi, nie będę tam chodził/ła.

Słomiany zapał. Skąd ja to znam. Kieruje moim życiem od lat, zwłaszcza, gdy byłam dzieckiem czy nastolatką. 

środa, 7 października 2015

Późne macierzyństwo - wady i zalety

Wczoraj się dowiedziałam, że moi znajomi, troszkę starsi ode mnie, w wieku 40 lat spodziewają się trzeciego dziecka, tak "świętowali" rocznicę ślubu, że będzie z tego teraz dzidziuś. Mają już dzieci w wieku 15 i 10 lat i co, i czas na kolejne?! Nie ukrywam, że są przerażeni, bo nie planowali już rodzić dzieci, od razu wyobrazili sobie, że gdy maluch będzie miał 10 lat, to oni będą już po 50-tce, że są już za starzy itp, itd...........

Wróciłam do domu i tak sobie myślałam o nich, o późnym macierzyństwie i stwierdziłam, że też już bym nie chciała kolejnego dziecka, moja bardzo aktywna dwójka, pełna energii, wystarcza mi za cały tabun a i tak jeszcze potrzebują bardzo dużo uwagi. Z pieluch już wyrosły, łóżeczek i wózków nie mam i co zabawa od nowa? 


A jeszcze niedawno, gdy byłam "troszeczkę" młodsza, w wieku licealnym, zawsze marzyłam o licznej rodzinie i wielu dzieciach, wiedziałam, że prędzej czy później będę je miała i zawsze chciałam mieć trójkę ślicznych pociech. Dwójkę chciałam urodzić w dość młodym wieku a trzecie później, w wieku około 35-37 lat. Czyli teraz powinnam rodzić trzecie dziecko!!

Duży wpływ na te marzenia miały moje dwie przyjaciółki z liceum, które miały malutkich braciszków a jedna z ich mam się śmiała, że zrobiła sobie dziecko na tzw. "starość", że pewnie z nimi to dziecko zostanie i zamieszka, że to najmłodsze będzie się opiekować rodzicami itp, itd... Dużo czasu spędzałyśmy z tymi maluchami i tak też mi się zachciało.

Dwadzieścia lat temu, to była wielka rzecz mieć dziecko po 40-tce, kobiety rodziły swoje pierwsze dzieci dosyć wcześnie, około 20 roku życia i gdy nagle okazywało się, że jest ciąża a w metryce 40 lat, to było łapanie się za głowę i lamentowanie. Trochę się zmieniło w tej dziedzinie i dzisiaj mam wrażenie, że panuje nawet moda na późne macierzyństwo, wystarczy wspomnieć o takich pięknych mamach jak: Gwen Stefani (trzecie dziecko urodziła w wieku 45 lat), Justynie Steczkowskiej (trzecie dziecko urodziła w wieku 41 lat) czy Monice Bellucci (46 lat), Madonna (42 lata). Dzisiaj również te 40 - 50 letnie kobiety nie chodzą w chustkach na głowie i z siwymi włosami, tylko są pięknymi, zadbanymi, wysportowanymi kobietami. Szokuje dopiero macierzyństwo po 60 - tce.

Znalezione obrazy dla zapytania gwen stefani

Znalezione obrazy dla zapytania monica belluci


Dzisiejsze kobiety (nie wszystkie, nie chcę generalizować), XXI wieku, młodość poświęcają na zabawę, poznawanie świata, karierę, a później, gdy czują, że nadszedł odpowiedni czas, to świadomie decydują się na dziecko. Wiele z moich znajomych wybrało taki model macierzyństwa i rodziny, i swoje pierwsze dzieci rodziły w wielu 37 lat. Wybór należy do nas i tylko do nas - kobiet. Świat się zmienia i my też się zmieniamy.

No nic, idę na kawę do moich młodych / starych oczekujących dziecka rodziców, pełna optymistycznych, ciepłych przemyśleń i myśli dla nich. Będę podnosić na duchu, przecież macierzyństwo nie ma wad! Głowa do góry!! Wiek nie gra roli, dziecku potrzebna jest tylko zadowolona, wesoła i szczęśliwa mama. 40 lat co to jest, druga młodość. 

Czekam na Wasze rady dla 40 - letniej mamusi.

Ciekawa jestem ile Wy miałyście lat rodząc swoje dzieci? Czy jesteście pierworódkami po trzydziestce czy młodziutkimi dwudziestolatkami? 

Ja miałam 26 i 28 lat, czyli nie pierwsza młodość, ale jak mówiła moja babcia: "już czas najwyższy".

środa, 30 września 2015

Macierzyństwo = 9 lat

Dokładnie 9 lat temu, 30 września, wyskoczył mi z brzucha. 
Po raz pierwszy zostałam MATKĄ i rozpoczęłam największą przygodę mojego życia.
Od 9 lat doświadczam bezwarunkowej miłości i czuję codzienny lęk o swoje dziecko. 
Jednocześnie ogarnia mnie wielka radość, gdy widzę i słyszę ten uśmiech, patrzę w przepiękne oczy, pomagam w radzeniu sobie z codziennością i rzeczywistością, ścieram łzę z policzka i przytulam.

Od 9 lat wypełnia mnie duma, gdy widzę rozwój i mądrość mojego dziecka, pierwsze kroki, jazda na rowerze, przeczytane słowa....

Codziennie od 9 lat robię wszystko, aby przychylić Mu nieba a radość nie schodziła z Jego twarzy i beztroskie dzieciństwo trwało jak najdłużej.

Mam nadzieję, że przed Nim długie, ciekawe, szczęśliwe, bezpieczne życie pełne przygód, prawdziwych przyjaźni i bliskich dusz i że będzie nam dane jak najdłużej się sobą cieszyć.

Lepszego podarunku od życia nie mogłam sobie wymarzyć. Otrzymałam najlepszą jesienną słodycz na wszystkie pochmurne i bezchmurne dni życia

Sto lat Synku!
Mama.

p.s. Ja się pytam, kiedy minęło te 9 lat????!!!! Jeszcze bardzo dobrze pamiętam porodówkę a tu już zaraz koniec podstawówki.

2006


2007


2008


2009 - przedszkole czas zacząć


2010


2011


2012 
- najbardziej widoczna zmiana z małego bobaska na tzw. większe dziecko, wiadomo "zerówka"


2013
 - pierwszy poważny rower na dwóch kółkach


2014


2015 
- szkolny łamacz dziewczęcych serc


piątek, 26 czerwca 2015

Kończy się pewna era.....

Moje młodsze dziecię zakończyło w tym roku edukację przedszkolną i zostałam oficjalnie mamą dwójki dzieci w wieku szkolnym. Skończyły się dla mnie uroczystości w przedszkolu, które tak roztkliwiają moje serce i rozum. Wydarzenia, kiedy Twoje dziecko pierwszy raz staje na scenie, tańczy krakowiaka, poloneza, mówi wierszyk itp.... Kiedy wzruszasz się
i płaczesz, bo ledwo nauczyło się mówić a już recytuje wierszyki dla babci i dziadka. Kiedy szyjesz przez całą noc strój na bal lub przedstawienie. Kiedy płakało za mamą cały dzień, przez pierwsze dni w przedszkolu a ja ze złamanym sercem płakałam w domu czekając     w strachu i lęku na 14-tą, żeby polecieć odebrać dziecię z przedszkola i utulić w ramionach.
 
Na każdej uroczystości przedszkolnej nie mogło mnie zabraknąć, dokumentując ją jednocześnie setkami zdjęć, jak Japończyk na wakacjach, żeby pozostały na wieki. Lubiłam bardzo wszystkie te święta, mniejsze i większe z życia przedszkola i bardzo chętnie w nich uczestniczyłam.
 
To wszystko zostawiłam już za sobą, było, minęło............
Skończyło się, choć nie wiem kiedy.......
Mam już duże dzieci, wyrosły, kiedy?????..............
Jestem stara...................... buuuuuuuu.


 
Przede mną wydarzenia w szkole, ok też fajnie, ale szkolne imprezy według mojej skromnej opinii już nie są takie rozczulające jak te przedszkolne.
W szkole ręce się częściej łamią i trzeba uważać na niebezpiecznych wyrostków z szóstej klasy. Przedszkole to była bezpieczna przystań a teraz takie szerokie, szkolne morze.
Dobrze chociaż, że młodsze dziecię się cieszy na nowe wyzwania.
 
Moja nadopiekuńczość każe mi się rozczulać nad dziećmi i żyć w ciągłej niepewności i lęku o nie, choć sama szkołę podstawową (jeszcze tę od pierwszej do ósmej klasy) wspominam bardzo dobrze i mam nadzieję, że moje dzieci też będą bogate w cudowne doświadczenia i wspomnienia z podstawówki.
 
Zobaczymy co czas pokaże, mam dwa miesiące na przyzwyczajenie się do nowej myśli a od września prowadzam już dwójkę do szkoły. Dwa miesiące wakacji z dziećmi przede mną. Hurra.
 
Dzieciaki! słonecznych, bezpiecznych i pełnych przygód wakacji, bawcie się i odpoczywajcie, bo jak będziecie duzi wakacji nie będzie. To się kiedyś też skończy.
 

poniedziałek, 1 czerwca 2015

Wszystkie dzieci nasze są........

Dla wszystkich dzieci mniejszych, większych STO LAT, żeby zawsze były uśmiechnięte, zadowolone, szczęśliwe, pełne beztroski i aby na zawsze zachowały dziecko w sobie, nawet gdy już będą duże.
 
 


Dzisiaj my rządzimy, jest Dzień Dziecka usłyszałam rano.
No i rządziły, pierwsze życzenia spełnione:

- Mamo, nie idę dziś do przedszkola!.
- Ok.

- Mamo idziemy na lody!
- Ok.

- Mamo chcemy słodkie!
- Ok.

- Mamo na obiad dziś spaghetti z mięsem!
- Ok.

- Mamo jeżdżę dziś po domu na rolkach!
- Ok.

- Mamo kąpiemy dziś psa!
- Ok.

Byłam dziś niezwykle dobra i wyrozumiała, ale dla moich psotko - potworków wszystko.
Serducho oddane na zawsze i zajęte od 9 lat.



wtorek, 26 maja 2015

A ja wolę moją mamę.




26 maja Dzień Matki, od dziewięciu lat to także moje  szczęśliwe święto.
 
Święto, które uwielbiam tak bardzo, jak mocno uwielbiam moje dwa małe psotko-potworki, choć od samego rana do wieczora płaczę. Płaczę ze wzruszenia rok w rok. Dzień Matki to jedyne święto, które przeżywam bardzo emocjonalnie i się wzruszam jak na żadnym innym. Od rana już otrzymuję piękne laurki z własną podobizną i sercami, które dzisiaj nabierają takiego znaczenia, że ściska mi gardło i oczy płyną.
 
 



Jednak największy hardcore przede mną.
 
Impreza z okazji Dnia Matki w Przedszkolu. Dzisiaj popołudniu, to będzie coś, paczka chusteczek będzie mało a makijaż spłynie. Co roku odkąd jestem na takiej imprezie to wyję jak bóbr (nawet teraz jak piszę to ściska mi gardło ze wzruszenia), gdy cały chór przedszkolnych dzieci śpiewa jak bardzo kocha swoją mamę.
 
Gdy byłam po raz pierwszy sześć lat temu na Dniu Matki w przedszkolu u mojego synka i jeszcze nie wiedziałam co mnie czeka, to tak się rozpłakałam, że nie mogłam się uspokoić, choć nie należę do płaczliwych kobiet. Tego jednego dnia jednak nadrabiam cały rok. Jak zaczęli śpiewać: "kocham Cię Mamo, jak bardzo Cię kocham, jak mocno Cię kocham, kocham, kocham, kocham moją mamę" kto by nie pękł. Sorry właśnie się rozbeczałam.
 
Podobnie z życzeniami dla mojej mamy, od rana oczekuję na przesyłkę, w tym roku zamówiłam na Dzień Mamy foto książkę jako prezent. Długi czas realizacji, około 4 dni plus wysyłka, zamówiłam tak na styk, ale udało się i właśnie ją otrzymałam, jeszcze cieplutka.
 
Napisałam dedykację taką od serca, że jest najcudowniejszą, wyjątkową mamą itp. a łzy same napływają do oczu, porażka co za dzień.







Mam nadzieję, że się jej spodoba.


A tak na poważnie:
 wszystkim mamusiom młodszym, starszym, wyższym, niższym, szczupłym i zaokrąglonym STO LAT. Wszystkie jesteście piękne i najukochańsze dla swoich mniejszych i większych skarbków. Cieszcie się dzisiaj, to Nasze święto Mamuśki..

Nic, Zebra idzie się szykować na moc wrażeń dnia dzisiejszego i szukać tuszu wodoodpornego. Jeśli idziecie do przedszkola po raz pierwszy na akademię weźcie chusteczki ze sobą.

poniedziałek, 18 maja 2015

Małe dzieci mały problem - duże dzieci duży problem.

Dawno mnie tu nie było, kilka w międzyczasie spraw poleciało do przodu, bez zakwitł i zapachniał, zaczęłam kolejny remont itp..., ale o tym innym razem.



Dzisiaj o temacie, który mnie nęka od dawna, tzn. czy na pewno dobrze robię, że pozwalam odcinać pępowinę, coraz bardziej?

Należę do matek nadopiekuńczych, lubię wyręczać swoje dzieci w wielu rzeczach, robić za nich wiele rzeczy, bo szybciej, bo lepiej, bo bez bałaganu (niestety, przyznaję się bez bicia tak jest), i do tych, które ciągle mówią: za wysoko, za nisko, za szybko, zwolnij, uważaj - tak to Ja.

Jednak z czasem, gdy moje małe dzieci są coraz większe zaczynam (małymi kroczkami) dawać im więcej swobody w działaniu, żeby były bardziej samodzielne. Jest to sprzeczne z moją nadopiekuńczą naturą i wygodnictwem - nie przeczę, lecz jak to mówi mój mąż, - "chyba nie chcesz wychować ich na ciapy"?, no nie chcę, ale jak to zrobić, najlepiej za nich i jak najbardziej bezpiecznie :-) Chyba się nie da.

Wszyscy wokół mówią, że jak się nie sparzy i nie spróbuje to nigdy nie będzie wiedziało, że ogień jest gorący a woda mokra, że można spaść z wysokości itp., ok ale to są moje dzieci, nad którymi powinnam rozłożyć parasol ochronny a jak mnie nie ma w pobliżu, to kto ich ochroni.

Nad tym już pracujemy:

- kanapki robią sami, trochę jeszcze niezdarnie, ale ćwiczenie czyni mistrza,
- z gotowaniem wody w czajniku jest trochę gorzej, bo się strasznie boję, że się obleją wrzątkiem, ale pod moim nadzorem pozwalam,
- włączyć płytę indukcyjną pod garnkiem pozwalam,
- wycierają kurze sami,
- pomagają w ogrodzie,
- sami układają rzeczy w szafach,
- i ostatni wynalazek: starszy syn zamienił wannę na prysznic, sam się na to zdecydował i postanowił, że tak będzie mu wygodniej i szybciej, bo już jest za duży (haha 8,5 roku) na taplanie się w wannie, więc kąpie się sam pod prysznicem. OK.

Oczywiście potrafią się już sami ubrać, zjeść i umyć zęby - o tym nie wspominałam, ale potwierdzam, że to umieją.

Jednak co zrobić w takim przypadku: ostatnio mój starszak przyszedł do mnie i stwierdził, że skoro tyle już umie i może, i jest taki duży, to nadszedł najwyższy czas na chodzenie do szkoły i ze szkoły samemu.
Oczywiście jako nadopiekuńcza matka codziennie zawożę dzieci i odbieram, przedszkolaka muszę, ale szkoła?????? I w ten sposób, zupełnie nieświadomie, robię codziennie dziecku siarę, bo wszyscy chodzą już sami.

Rozmawiam ze znajomymi, co oni na ten temat myślą i tu kolejne zaskoczenie, bo usłyszałam: "powinnaś puszczać go samego", a na moje stwierdzenie, że dzieci do 14 tego roku życia powinno się zawozić i odwozić popukali się tylko w głowę. Jedynie moja siostra była po mojej stronie i powiedziała, że mnie rozumie i uważa podobnie (też jest z tych nadopiekuńczych).

Oczywiście gdybym mieszkała w dużym mieście nie wchodziłoby to w grę w żadnym wypadku (nie chcę jeszcze zejść na zawał), ale że mieszkam w małej miejscowości, prawie wszyscy się tu znają i do szkoły syn ma jakieś 500 metrów i nie przechodzi przez żadną ruchliwą ulicę, to się "częściowo" zgodziłam.

Krok pierwszy odcinania pępowiny:

- Do szkoły odprowadzasz mnie, ale połowę drogi wracam sam - mówi syn.
Ukryta za budynkami, w połowie trasy szkoła - dom czekam, obserwuję czy się rozgląda, czy zwraca uwagę na jadące samochody itp. test zdany.

Krok drugi odcinania pępowiny:

 - Do szkoły odprowadzasz mnie, ale całą trasę szkoła - dom wracam sam - mówi syn.
Siedzę w oknie na piętrze i obserwuję wracające dziecko.

Krok trzeci odcinania pępowiny:

- Na treningi idę i wracam sam - mówi syn.
I znowu trzy razy w tygodniu odprowadzam i przyprowadzam wzrokiem dziecko idące na trening z okna na piętrze, dopóki mi nie zniknie z oczu.

Krok czwarty odcinania pępowiny:

 - Idę do sklepu sam - mówi syn,
Ja: "ok ale tylko do osiedlowego".
Oczywiście sytuacja z oknem na piętrze się powtarza i lęk nie znika.

I na razie to tyle, choć dla mnie naprawdę dużo. Już się boję co będzie jak młodsza córa, która właśnie od września idzie do szkoły przyjdzie z tymi samymi postulatami. Osiwieję, to pewne, bo przecież to takie malutkie, ledwo od piersi odrośnięte dzieci.



Dylemat matki Polki nadopiekuńczej, która od miesiąca żyje w strachu od 12:30 do 13:00 i od 15:30 do 17:00 i nadal nie wie czy dobrze robi odcinając pępowinę coraz mocniej, rozrywając jednocześnie w ten sposób swój spokój i nerwy. Trzeba było słuchać, jak mówili, że lekko nie będzie. Im starsze dziecko, tym więcej zachodu wokół niego, chyba zaczynam to dostrzegać.

P.S. Już kilka razy poszedł do szkoły również sam.

wtorek, 21 kwietnia 2015

Strach ma wielkie oczy!

Jak w każdej rodzinie tak i w mojej codziennie dużo się dzieje: nowe zadania (okna wciąż czekają), nowe uwagi, nowe zajęcia, nowa dieta, nowe postanowienia (10 kg mniej do końca maja) itp...

Wdrażam dodatkowo jeszcze jedną nowość, taką jak dbanie o siebie i rodzinkę w kwestii zdrowia.
Pisałam już wcześniej, że zmieniam styl życia na zdrowszy, ćwiczę (na razie się trzymam - zobaczymy jak długo). Jem zdrowo, może nie zawsze, ale bardzo się staram i zawsze mam wyrzuty sumienia, gdy grzeszę. Piję dużo wody, zielone, oczyszczające herbatki itp....

Męża pilnują w pracy z badaniami, musi, co rok lub co dwa w zależności od rodzaju badań, gruntownie się sprawdzić i ma bardzo szeroki wachlarz tego sprawdzania, więc on odpada z mojej listy.

Zostają dzieci i ja.
Trąbią wszem i wobec, że ważna jest profilaktyka, że wykryta choroba we wczesnym stadium może być całkowicie wyleczona, więc wzięłam sobie to do serca i ja.

Przez ostatnie pół roku przebadałam się dokładnie, choć nie cierpię lekarzy, przychodni, stania w kolejkach do badań itp., tym bardziej wielkie fanfary, że prawie wszystkie poniższe badania zrobiłam nie prywatnie tylko w państwowych przychodniach - można?, można!  Nie trzeba się bać. (choć sama nie wiem jak to mi się udało?????) :-)

I oto lista:
- cytologia (czekała 4 lata na swoją kolej - wstyd, zwłaszcza, że tyle trąbią o raku szyjki macicy),
- badanie piersi (usg po raz pierwszy w życiu - wstyd, zwłaszcza, że tyle trąbią o raku piersi),
- badanie węzłów chłonnych (po raz pierwszy w życiu),
- badanie słuchu, drugi raz w życiu (własna intencja, ponieważ myślę, że głuchnę z dnia na dzień, coraz szybciej i bardziej),
- badanie przepływu krwi, żylaki (po raz pierwszy w życiu, genetyczne obciążenie, więc też wolałam sprawdzić),
- morfolofia - ostatni raz podczas drugiej ciąży, czyli 7 lat temu - WSTYD (jak ja się boję pobierania krwi, nie znoszę tego)
- badania z krwi wątrobowe, nerki, cukier i OB,
- mocz - ostatni raz podczas drugiej ciąży, czyli 7 lat temu - WSTYD

Chyba całkiem nieźle, co???

Duży wpływ w podjęciu takiej decyzji miała na mnie smutna historia Anny Przybylskiej, pomyślałam wtedy, że też mam małe dzieci, jestem mamą, która odpowiada nie tylko za siebie i jest potrzebna innym, i mam nadzieję, że więcej dziewczyn, kobiet, mam odważyło się pójść do lekarza po tym wydarzeniu.

Ja to ja, ok, zrobione odhaczone, ale warto też sprawdzić dzieci.

Nie potrzebują aż takich badań jak dorosła kobieta czy męźczyzna, ale morfologia powinna zostać zrobiona. Wyniki morfologii wiele mogą już nam powiedzieć o stanie zdrowia naszych dzieci, np. czy nie mają anemii, czy białe krwinki i czerwone są na odpowiednim poziomie ilościowym, czy nie ma żadnego zapalenia czy infekcji w organizmie. Jeżeli nic poza tym się nie dzieje i dziecko nie ma żadnych innych dolegliwości, to takie badania powinny wystarczyć. Lekarze twierdzą, że raz na dwa lata morfologia u dzieci powinna zostać zrobiona.

I teraz moje pytanie, szczerze się przyznajemy, kiedy drogie mamy robiłyście ostatnio takie badania swoim dzieciom??????, bo ja nie pamiętam, kiedy moje 8 i 6 letnie dziecko ostatnio takie badanie miało  - WSTYD!!!

Trzeba to zmienić. Na pierwszy strzał poszedł pierworodny.
Och, jakie miałam obawy co to będzie. Dziecko bardzo wrażliwe, wszystko przeżywające, emocjonalne, choć bardzo rozsądne. Odbyłam z nim rozmowę i przekazałam argumenty przemawiające za badaniem krwi (wiecie takie tam, że to nic nie boli, że uszczypną w palec i tyle), przyjął to do wiadomości i powiedział: - OK mamo, zrobię to!
Hura!

Hura było moje, bo pierworodne dziecko nie wiedziało jeszcze co je czeka.

Zadzwoniłam do przychodni i okazało się, że pobiorą mu krew, ale z żyły a nie z paluszka. I znowu argumenty, że to też nic nie boli, tylko będzie igła i strzykawka, ale wystarczy odwrócić głowę, będzie dobrze i takie tam.

Dzień próby!

Rano na czczo ze skierowaniami gonimy do przychodni, widzę zdenerwowanie na twarzy syna, ale twardo idzie do przodu. Na moje pytanie:
- kto pierwszy ja czy Ty?,

odpowiada:
- Ja (syn), chcę mieć to szybko z głowy

Zuch chłopak - myślę, ja też bym powiedziała, żeby on był pierwszy, bo ja się boję, mam od dziecka igłofobię.

Słuchajcie, jaka byłam dumna i jestem dumna.
Poszedł sam, ja czekałam na korytarzu, bałam się że będę panikować bardziej niż moje 8 letnie maleństwo, albo jeszcze jak go zaboli to uderzę pielęgniarkę.
Oczywiście ku uciesze całej pękającej w szwach od pacjentów przychodni stałam trzymając kciuki pod drzwiami i gapiłam się przez dziurkę od klucza, co się dzieje w środku, jak jakaś wariatka.

I udało się on przeżył i ja też. Bohater rodzinny, nie ma co! Muszę tylko odebrać wyniki i spokój.

Teraz czas na drugą, młodszą latorośl, chociaż tu będzie ciężko, bo to jest mała panikara (po mamusi) i już staje okoniem i krzyczy, że nie chce. Może przez sen????
Muszę jeszcze nad nią popracować.

Niech dla Was też drogie mamusie i drogie dzieciaki Zebra będzie inspiracją w kwestii zdrowia. W innych kwestiach różne firmy już od dawna czerpią ze mnie natchnienie :-) :-) :-) ;-) (To ostatnie zdanie to oczywiście duuuuże przymrużenie oka).





 
 
 
Zebra w tym roku rządzi, gdzie popadnie. 
 
 
Zapraszam do siebie także i tu:

https://instagram.com/zebrarodzinnie/

https://twitter.com/ZebraRodzinnie

https://www.facebook.com/pages/Zebra-Rodzinnie/564303023713214?ref=hl

czwartek, 2 kwietnia 2015

Wszyscy chorzy, co tu robić?

Najpierw zrobiło się ciepło, potem powiało i to mocno, później popadało i powiało jeszcze mocniej, żeby na koniec przymrozić i pośnieżyć. Trzymaliśmy się, trzymaliśmy, znosiliśmy dzielnie te zmiany, ale w końcu i nas dopadło.

- Mama! katar!,
- Mama! gardło, mama! kaszel!

 i najgorsze, że sama MAMA też i kaszel i gardło i katar, wszystko razem.

Wszyscy chorzy :-( Co robić?

Wtedy każda mama, nawet chora, uruchamia swoje dwie półkule mózgowe i myśli co tu zrobić, żeby nie zwariować przez kilka dni z marudnymi, bo chorymi dziećmi, które są już za DUŻE na leżenie i wygrzewanie się w łóżku pod kołderką (a ja za tę kołderkę i dzień w łóżku bym się dała pociąć, ale mamy przecież nie chorują i nie biorą zwolnień).

Do przedszkola nie można, bo chore i zaraża, do szkoły też nie można, a poza tym są już ferie świąteczne a nie mam zaświadczenia z pracy, że pracuję w te, przedświąteczne dni, czyli zostajemy razem w domu. I mamy czas na wyzdrowienie do soboty, bo później w gości i na świętowanie.

Nie wspomnę już o tym a raczej przyznam się wstydliwie, że moje okna nie doczekały się umycia, bo znowu inne ważniejsze rzeczy a teraz chora nie będę ich myć, bo się rozłożę jeszcze bardziej. No nic, Wigilia już za kilka miesięcy.

I wtedy mnie olśniło: "pisanki", idą święta, więc pomalujemy i zrobimy pisanki.

Poszperaliśmy w pudłach, kartonach, schowkach i wyciągnęliśmy materiały, które mogą nam się przydać. Dzieciaki ochoczo zaczęły przygotowywać "pracownię pisankową" i zabraliśmy się do pracy.

 
 
Na początek nałożyliśmy kolor, bazę na jajka, żeby nie były zbyt blade
 

I zaczynamy, farby, kredki, brokaty, kryształki, bibuła, opakowanie po jajkach, filcowe, kolorowe wzorki, wszystko co możliwe idzie w ruch, do dzieła. Oczywiście dużym powodzeniem cieszyły się farby, zwłaszcza czarna i pędzle.




Do czasu, gdy nie opanował ich, a zwłaszcza mojej córy tzw. szał brokatowy. Strojnisia lubi wszystko co się świeci, błyszczy, więc ogarnęło ją prawdziwe brokatowe szaleństwo. Brokat rządził i był wszędzie, nawet na mojej szyi.
 
Powstały w ten sposób jedyne w swoim rodzaju "DISCO JAJA"
 

 
 
Pozostałe efekty naszej całodziennej pracy, trochę nam to zajęło
 




 
Na ostatnim pies i kot, gdyby ktoś z Was nie zgadł :-)
 
Na koniec jeszcze łapka kotka (też się chciał trochę przyczynić do sukcesu), ale nie był zbyt delikatny:
 

Po ciężkiej pracy i dobrze wykonanym zadaniu czas na sprzątanie, w tej części stery przejęła mama, bo inaczej cały dom byłby w brokacie:




Na kolejne dni planujemy również malowanie farbkami tym razem na papierze i bez brokatu, zresztą cały został wykorzystany do pisanek. Zrelacjonuję efekty wkrótce.

Jak Wam się podobają nasze efekty?
I dajcie znać jak takie dzieła i prace wyglądają i przebiegają u Was i Waszych dzieciaczków.

Idziemy się kurować.


Zebra zaprasza do siebie również na innych serwisach:

https://instagram.com/zebrarodzinnie/

https://twitter.com/ZebraRodzinnie

https://www.facebook.com/pages/Zebra-Rodzinnie/564303023713214?ref=hl

środa, 11 marca 2015

Kici kici WC Kici.

Czas przedstawić naszego kota.
 
Kot ma trzy lata, jest cały czarny. Sierść cudownie aksamitna, rasa kot europejski.
Gdy przybył do naszego domu z pierwszej stolicy Polski - miejsca swojego urodzenia, był bardzo skoczny i żywotny, jak na małe kotki przystało, dlatego otrzymał imię Simba Sportowiec. Simba po Simbie, ulubiony film moich dzieci, z kotem w roli głównej (tylko dzikim), Sportowiec na cześć tego jak ganiał po całym mieszkaniu w tą i z powrotem.

Mama, płochliwa Zebra (przyznaję się bez bicia) za kotami nie przepadała i nie była za bardzo zadowolona, że u nas będzie, ale dała się przekonać (czytaj: otrzymałam informację, po wyjściu z pracy przez telefon, że mam kupić żwir dla kota i kuwetę, bo za godzinę kot będzie w domu).



Kot, jak wspomniałam okazał się być zwierzakiem bardzo żywotnym, zrzucał doniczki z parapetu, podczas snu, gdy ktoś wystawił nogę rzucał się na nią, gdy tylko coś lub ktoś się poruszył, zaraz nadskakiwał i tak pewnego dnia skoczył i na mnie. Wbił się pazurami w moje pośladki, kiedy suszyłam włosy i frędzelki od bluzki falowały na wysokości mojej pupy. Zamiast drapaka drapał futryny i uszczelki w drzwiach, to mu zostało do dzisiaj oraz rwał firany, dlatego ma zakaz pojawiania się u babci B.

Dzisiaj po Sportowcu śladu nie ma, większość dnia Simba spędza na fotelu lub kanapie i głównym jego zajęciem jest spanie (kto by tak nie chciał). Suchej karmy nie lubi, jada tylko Whiskas'a mokrego w galarecie i niczym się nie martwi. Na zimę przybiera na wadze, na wiosnę trochę gubi. Leniwie patrzy swoim okiem na wszystkich i czasami pójdzie na nocne, letnie łowy, jak my to nazywany, ale równie dobrze może wtedy iść spać i jeść do sąsiada. Kto wie, jeszcze nam tego nie zdradził. Czasami jednak na znak szacunku do nas przyniesie nadjedzoną, albo nieżywą myszkę pod drzwi, przez co ja dostaję zawału.



Ostatnio modne się zrobiło WC Kici, dlatego po trzech latach i my stwierdziliśmy, że mamy dosyć zmieniania i mycia kuwety, rozsypanego żwiru w całej łazience i, że nasz kot też nauczy się robić siusiu i kupkę do kibelka a może i nawet będzie spłukiwał wodę. Ha!

Zakupiliśmy sprzęt (120 zł dwie plastikowe nakładki) i ruszyliśmy do działania.


Tydzień prób, pokazywania kotu, gdzie teraz jest jego "nowa kuweta", sadzania, rozmów, sprzątania kocich odchodów z całego domu, nie z WC Kici, bo Simba wolał robić na podłogę byle nie do WC. Smutek i tęsknota w jego oczach za starą kuwetą i męczącym go z pewnością wzdęcio-zatwardzeniem i powiedziałam BASTA. Kot się męczy i zmian nie chce.

Spasowaliśmy i doszliśmy do wniosku, że takie wynalazki są dla młodych kotów a nie starego kocura. Kot z zadowoleniem wrócił na swoją starą kuwetę i tyle z tego zostało, 120 zł w plecy. Może było się radzić specjalisty???

Po rewolucjach wszystko w domu wróciło do starego porządku. A właśnie trzeba kupić żwir.



Zapraszamy do nas również na:

https://instagram.com/zebrarodzinnie/

https://twitter.com/ZebraRodzinnie

https://www.facebook.com/pages/Zebra-Rodzinnie/564303023713214?ref=hl