Pokazywanie postów oznaczonych etykietą życie codzienne. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą życie codzienne. Pokaż wszystkie posty
środa, 18 maja 2016
Maj muzycznie - Jeff Buckley
29 maja mija kolejna, 19-ta rocznica jego śmierci.
Jedyny w swoim rodzaju JEFF BUCKLEY.
Amerykański kompozytor, gitarzysta, twórca tekstów. Sławny syn równie słynnego ojca, również piosenkarza Tima Buckley'a.
W 1994 roku wydaje bardzo uznany album pt. Grace, przez krytyków komplementowany, a o którym słuchacze mówili, że dotyka duszy. I ten głos - niezapomniany, wysoki, niepokojący, naładowany wieloma emocjami. Na albumie Jeff śpiewa całym sobą i za pomocą szeptów, krzyków, jęków, przenosi nas w swój świat. Mnie bardzo, bardzo uderzył i poruszył moimi emocjami, po prostu wgniótł mnie w fotel. Gdy usłyszałam piosenkę Grace stanęłam jak słup soli i jedyne co wyrzekłam to: oooołł, maj gaaaad! I odtworzyłam ją znowu i znowu. :-) a później cały album.
Tak samo jak jego ojciec posiadał niesamowity głos i był charyzmatycznym artystą i tak samo jak jego ojciec stał się artystą docenionym i rozpoznawalnym. Mógł jeszcze dużo zdziałać i namieszać w świecie muzycznym, ale niestety nie dane mu było tego zrobić a nam o tym usłyszeć i tego zobaczyć. Zmarł w 1997 roku w wodach rzeki Missisipi, przyczyna utonięcie. Miał jedynie 31 lat i tylko jeden album studyjny na koncie, właśnie wspomniane wyżej Grace, który jest płytą oszałamiającą w wyrazie, tekstach i muzyce, wokalu itp.....
Podobno, gdy wchodził do rzeki, aby się wykąpać i ochłodzić śpiewał "Whole lotta love" grupy Led Zeppelin. Dlaczego utonął nie dowiemy się już nigdy.
Jego ojciec również zginął - przedawkował narkotyki, niektórzy upatrują w tych dwóch tragicznych zakończeniach jakiejś klątwy rodzinnej. Dwie tragiczne i dramatyczne historie ojca i syna, dwóch utalentowanych artystów.
Posłuchajcie na playliście: Grace (z bardzo oryginalnym zakończeniem), So real (mój ulubiony i ten gitarowy riff, a gdy szepcze I love you, to aż robi się gorąco), czy cover Hallelujah Leonarda Coena.
A jak on wygląda???? Nie dość, że utalentowany artysta to jeszcze przystojny, szczupły, burza loków, czarne przenikliwe oczy, słuchajcie i oglądajcie.
Dzięki takim artystom kocha się muzykę jeszcze bardziej.
wtorek, 9 lutego 2016
Słomiany zapał. Skąd ja to znam.
I co tu zrobić? I co tu zrobić z tą pasją, zainteresowaniem czy hobby?
Na początku jest zapał, chęć poznania czegoś nowego, wpadnięcie w nowy temat jak śliwka w kompot. Potem następuje przyzwyczajenie do nowego zajęcia, zapał powoli stygnie, ale są jeszcze dobre chęci. Po jakimś czasie przychodzi znudzenie kolejnym "obowiązkiem", żeby po następnych kilku dniach nasunęło się hasło: dosyć, już nie chcę, to mi się nudzi, nie będę tam chodził/ła.
Słomiany zapał. Skąd ja to znam. Kieruje moim życiem od lat, zwłaszcza, gdy byłam dzieckiem czy nastolatką.
poniedziałek, 8 lutego 2016
Chleba naszego powszedniego.....
Kilka dni temu obejrzałam w telewizji program o chlebie, o tym w jaki sposób są "wypiekane" te pyszne, chrupkie i świeże bułeczki i chlebki w supermarketach. Ciasto głęboko mrożone, wyprodukowane w fabrykach w Niemczech i w Rumunii, przywiezione do nas zamrożone i tylko odgrzane w opiekaczach w marketach.
Oczywiście przypuszczałam, że panie na zapleczu w markecie nie wyrabiają ciasta, ale myślałam, że jest zamawiane i przywożone z jakiejś lokalnej piekarni, która dba o świeżość i jakość pieczywa. Niestety tak nie jest.
Gdy w programie rozłożono składniki pieczywa z marketu na części pierwsze okazało się, że wśród składników jest produkt dodawany do pasz dla świń i innych zwierząt. Okropność.
Wpadłam wtedy na genialny pomysł i postanowiłam upiec chleb sama. Modne to teraz, dużo osób piecze chleby w domu, spróbuję i ja....... Już czułam ten zapach pieczonego chleba roznoszący się po całym domu...... Zachęcona dodatkowo przez męża i dzieci ruszyłam do działania.
poniedziałek, 1 lutego 2016
Dzieciństwa smak
W ubiegłym tygodniu po kilkunastu latach ich siedzenia w szafie, wyciągnęłam z niej moje stare łyżwy.
Na łyżwach jeżdżę od dziecka, moje pierwsze łyżwy, otrzymałam w wieku 8 lat, pamiętam chodzenie w nich po dywanie i uczenie się utrzymywania równowagi na dwóch cienkich płozach. Pierwsze kroki na lodzie, pierwsze wywrotki i ćwiczenie takich figur jak: jaskółka, pistolet czy przekładanka tyłem. Nie wspominając już o tym, że we wczesnych latach 90-tych nie było lodowisk, więc na lodzie jeździłam na jeziorze i na stawach. Jak sobie dzisiaj o tym pomyślę to przebiega mnie dreszcz nieodpowiedzialności. Horror, gdzie byli wtedy moi rodzice!
Na usprawiedliwienie mogę tylko dodać, że zawsze sprawdzaliśmy w przerębli jak gruby jest lód, wchodziliśmy na jezioro dopiero gdy wędkarze nas zapewnili, że można i lód się nie załamie. Zimy były bardziej mroźne i ostry mróz trzymał przez bite cztery miesiące. Choć wędkarz siedział jeden przy przerębli a dzieci jeździło około 20 sztuk. Na szczęście nic mi się nie stało, nigdy nie było żadnej niebezpiecznej sytuacji, ale żeby było jasne w erze sztucznych lodowisk, które znajdują się w każdym mieście, nie pochwalam jeżdżenia na łyżwach na jeziorach i stawach.
Tak jak wspomniałam wcześniej, ostatni raz jeździłam na łyżwach 13 lat temu i od tamtej pory siedzą głęboko w szafie. Gdy nasunął się pomysł pojechania na lodowisko od razu wypełniło mnie uczucie podekscytowania. Wyciągnęłam łyżwy, wyczyściłam je i dalej na lód.
wtorek, 12 stycznia 2016
THE MAN WHO BUY THE WORLD
Nie, to nie Nirvana, to David Bowie!
Brzmi podobnie??? Z pewnością, ponieważ Nirvana na swoim koncercie z serii Unplugged wykonała cover tej piosenki (The man who sold the world), który okazał się wielkim hitem. W rzeczywistości to piosenka Davida Bowie'go. Inspirował wiele innych kultowych osób z pogranicza zupełnie innego gatunku muzycznego, takich jak chociażby Kurt Cobain.
Dziwoląg, cudak, rudzielec, człowiek z kosmosu, to tylko niektóre określenia tego Artysty, tak Artysty przez duże A, bo wokalista czy muzyk to zbyt ograniczone określenia dla tego niepowtarzalnego i jedynego w swoim rodzaju kreatora, wizjonera muzycznego.
Wczoraj przeczytałam newsa o śmierci Davida Bowie i pierwsze co pomyślałam, to dlaczego w tak mało widocznym miejscu jest ten news, czy nie powinien być smutną, ale jednak wiadomością dnia. Zasługiwał na to! Do jasnej ciasnej!
Druga myśl to, że nikt nawet tego newsa nie zauważy, zostanie zapomniany i tylko nieliczni o nim wspomną.
piątek, 8 stycznia 2016
Dieta kopenhaska? A co tam, wchodzę!
Od wczoraj 7 stycznia wystartowałam ponownie z dietą kopenhaską. To jest moje trzecie podejście do tej diety. Tak wiem, wiem, niezdrowa, wyniszczająca, ale ja ją lubię, na mnie działa w ten sposób, że oczyszcza mój organizm i szybko widzę efekt, a ze mnie taki typ, że jeśli efektów nie ma, to i motywacji, determinacji, zaparcia i diety nie ma.
Pierwszy raz zrobiłam ją w 2009 roku. Udało mi się przejść całą, pełne 13 dni, rezultat 4 kg na minusie. Była to moja pierwsza dieta jaką kiedykolwiek zrobiłam. Przyznam szczerze, że myślałam, że efekt będzie większy, nie rozumiałam tego, że dieta to dopiero początek, należy nadal dietę trzymać tylko przejść na mniej restrykcyjną, zacząć ćwiczyć i nadal jeść zdrowo. Ja za to wróciłam do zajadania pizzy, czipsów, picia słodkich wód i po tygodniu już miałam z powrotem wagę wyjściową.
Drugie podejście to wrzesień 2015. Już z innym nastawieniem, że nie tylko dwa tygodnie i koniec a całkowita zmiana podejścia do jedzenia, stylu życia.
wtorek, 5 stycznia 2016
Postanowienia Noworoczne
Sylwester i Nowy Rok cała moja rodzinka spędzała w "domowym szpitalu", w łóżkach zmożona choróbskami, bolące gardło, cieknący nos itp. Moje myśli były nie były zaprzątnięte żadną kreacją, fryzurą i makijażem czy zabawą Sylwestrową, tylko dawkami nurofenu i antybiotyku, więc pomiędzy odliczaniem miarek z lekarstwami skupiłam się na Postanowieniach Noworocznych, moich oczywiście.
Stworzyłam całą listę, tego czym chcę się zająć, co poprawić, co chcę i będę robić w 2016 roku, są to m.in.:
wtorek, 22 grudnia 2015
Wesołych Świat
Zdrowych, wesołych, rodzinnych, ciepłych, pełnych rozmów i wspomnień Świąt Bożego Narodzenia, spędzonych z Rodziną i najbliższymi.
Dużo prezentów, mało rózg
a przede wszystkim rodzinnej atmosfery
i ciepłych, cudownych chwil spędzonych z najbliższymi.
piątek, 13 listopada 2015
Sałatka z makaronem ryżowym - lekko i przyjemnie
Nadchodzi weekend, czas cotygodniowej próby lodówkowej, ciągle szukam i podjadam, co chwilę moi domownicy wietrzą lodówkę w poszukiwaniu czegoś na ząb. Ciężkie godziny i dni, dlatego wtedy zawsze warto przygotować coś na smaka, żeby można było przekąszać i mieć pod ręka kilka razy dziennie bez wyrzutów sumienia. Lekkie, smaczne i syte.
składniki:
- makaron ryżowy / chiński 200 g
- ogórek szklarniowy 1 szt. lub półtora
- paluszki krabowe 7 szt / możesz dać więcej jeśli lubisz
- majonez 1 łyżka
- jogurt naturalny 5 łyżek
- przyprawy (sól, pieprz, koperek, zioła prowansalskie) i co lubisz jeszcze do smaku.
Kroimy ogórek, kroimy paluszki, gotujemy makaron wg przepisu na opakowaniu, dodajemy do miski, następnie nie pozostaje nic innego jak dodać majonez, jogurt, przyprawy (można wkroić świeżo pokrojony koperek w dużej ilości) i porządnie wymieszać. Najłatwiejsza i najprostsza sałatka świata gotowa, Przechowujemy w lodówce. Ogórek nadaje świeżość, jogurt, paluszki i makaron ryżowy lekkość. Nic tylko zajadać. Smacznego i miłego weekendu.
piątek, 6 listopada 2015
Tortilla z kurczakiem w nietypowym kożuchu.
Kurczak, kurczak, filet, filet, siedzę i myślę jak go przyrządzić, żeby było inaczej niż zwykle, bo zwykle jest smażony w panierce z bułki tartej i jajka lub usmażony w przyprawach. Pocięty w paski czy kotlet? Z sosem śmietanowo - paprykowym czy pieczarkowym? To już było.....
Nagle odbieram telefon od zaprzyjaźnionej pani domu i podczas pogawędki wychodzi temat kurczaka, że jemy, lubimy itp i słyszę:
- znam fajny przepis na kurczaka.
- ok, dawaj......
składniki:
- placki tortilli 4 szt. lub 6 szt.
- pomidory 6 szt.
- ogórek szklarniowy 1 szt.
- sałata lodowa 6 liści
- cebulka 1 szt.
- sos czosnkowy lub ziołowy, lub jogurtowy
- no i oczywiście piersi kurze sztuk 2
składniki na marynatę i panierkę do kurczaka:
- łyżka mąki ziemniaczanej
- łyżka magii
- 1 jajko
- sól, pieprz
- płatki kukurydziane
Wszystkie składniki na marynatę (bez płatków kukurydzianych) mieszamy w miseczce. Do tej marynaty można dołożyć jeszcze łyżeczkę musztardy, żeby wzmocnić smak, jeśli lubicie.
Myjemy kurczaka, odcinamy błonki, kroimy go w małe, cienkie paseczki i moczymy w marynacie. Zostawiamy kurczaka w tej marynacie na kilka godzin, najlepiej zrobić to wieczorem i zostawić na noc w lodówce lub rano zamarynować, wstawić do lodówki i po kilku godzinach przyrządzać.
Myjemy kurczaka, odcinamy błonki, kroimy go w małe, cienkie paseczki i moczymy w marynacie. Zostawiamy kurczaka w tej marynacie na kilka godzin, najlepiej zrobić to wieczorem i zostawić na noc w lodówce lub rano zamarynować, wstawić do lodówki i po kilku godzinach przyrządzać.
Kruszymy płatki kukurydziane na mniejsze cząstki, ja włożyłam do folii spożywczej i ręką skruszyłam je. Musimy wziąć i przygotować taką ilość płatków, aby wystarczyło na wszystkie kawałki kurczaka, na panierkę a wykorzystałam ich sporo, myślę, że ze 3 szklanki.
Następny krok to smażenie kurczaka na patelni, na złocisty kolor, wrzucamy go na gorący olej, wtedy panierka nie odpadnie. Ja smażyłam w dużej ilości oleju, dlatego po wyjęciu obsuszyłam usmażonego kurczaka za pomocą ręcznika papierowego. Papier wchłonął nadmiar oleju.
Warzywa kroimy na kawałeczki, plasterki, tak aby dzieci poradziły sobie z ugryzieniem ich. Placki tortilli podgrzewam na patelni, kilka sekund z każdej strony, bez oleju. Po wyjęciu na talerz smaruję sosem, układam kilka kawałeczków mięska, potem warzywa, zwijam placek i gotowe.
Ostrzegam bardzo smaczne, moje dzieci zjadły po dwa wielkie placki, mięsko im tak smakowało, że prosili o dokładkę i musiałam dorabiać, więc może powyższe proporcje od razu zwiększcie dwukrotnie. No i to co dzieci lubią najbardziej, jemy łapkami.
czwartek, 5 listopada 2015
Babeczki jestem z Wami, ja też walczę z kilogramami.
Nigdy nie byłam gruba, zawsze byłam szczupła, ale nie chuda, miałam tzw. "kształty": wcięcie w talii, biust też niczego sobie. Ot, po prostu normalna dziewczyna z problematycznym brzuchem, z tendencją do "wywalania", zwłaszcza po kapuście. Gdy byłam młodsza łatwo przychodziło mi gubienie kilogramów, gdy sobie pofolgowałam, np. w święta, czy w weekend u mamy, to wystarczyło dwa dni mniej jeść, trochę ruchu i wszystko wracało do normy.
W pierwszej ciąży przytyłam 14 kg (nieźle, nieźle, wcale nie tak dużo) a po ciąży szybko je zgubiłam nawet z nawiązką, bo schudłam 16 kg. W drugiej ciąży przytyłam te 16 kg, trochę za dużo. Po ciąży zgubiłam już tylko 10 kg. I doszłam do wniosku, że taka waga już ze mną zostanie, czyli 68 kg przy wzroście 166 cm.
Co prawda życzliwi mi ludzie podpowiadali i mówili tak prawdziwie od serca, żebym trochę się odchudziła, bo pamiętali mnie z tych około 6 kg mniej, ale stwierdzałam, że dobrze się czuję i tak już zostanie.
Czy jednak na pewno dobrze się z tym czułam??? Chyba nie bardzo, podjęta przeze mnie dieta kopenhaska i dieta Dukana świadczyły o czymś innym. Oczywiście po dwóch tygodniach głodówki schudłam parę kilo, dokładnie 4 kg i wróciłam po kolejnych dwóch tygodniach do wagi 68. Z dietą Dukana było tak samo - efekt jo-jo. Zauważyłam też w swoim ciele, że po 30- stce nie jest już tak prosto schudnąć, już nie wystarczą: dwa dni mniej jeść, trochę ruchu i będzie ok. Nie będzie!!
Zaznaczę też, że jestem opornym typem jeśli chodzi o diety, konsekwencję i wytrwałość, bo lubię dobrze zjeść i diety kończą się tym, że trzy dni je skrupulatnie przestrzegam i się oszczędzam a na czwarty dzień dopada mnie prawdziwie wilczy głód, i bez opamiętania, i skrupułów wyżeram całą lodówkę plus wszystkie słodycze, jakie są w domu.
I tak sobie tkwiłam w przeświadczeniu, że jest ok, że te 68 kg to moja waga i tak już zostanie, jadłam sobie po staremu (nie tak mało), bagatelizowałam informacje, które do mnie dochodziły np.:
- ale Ty przytyłaś,
- czy jesteś w ciąży?,
- przytyłaś trochę, ale więcej już nie tyj,
- może zaczniesz uprawiać sport?
- ale się spasłaś (to jest niezły tekst, nie????),
- robisz się gruba.
Myślałam sobie: zazdrośnicy, też chcieliby tak wyglądać po trzydziestce i urodzeniu dwójki dzieci.
Ja gruba???!!!!!, przecież ważę od 7 lat cały czas 68 kg, HELOŁ ludzie!!!!, mieszczę się w swoją kurtkę sprzed 8 lat (tylko trochę się nie dopina).
Nagle zaczęłam się gorzej czuć a zwłaszcza moje nogi, puchły i bolały, nie pomagało już spanie z poduszkami pod nimi, brzuch już miałam większy niż biust, który nigdy nie był mały, nie dopinałam się już w żadne spodnie. Zmierzyłam się i nagle stałam się KWADRATEM, tyle samo w biuście (107 cm, w talii 107 cm i biodrach 107cm), talia zniknęła, brzuch urósł i to nie po kapuście. Postanowiłam się zważyć. I nagle nadciągnęły czarne chmury, waga wskazywała 75 kg, przy wzroście 166 cm. Obliczyłam szybko BMI - wynik oznaczał NADWAGĘ.
Wpadłam w panikę. Co tu robić, ja jednak przytyłam, ostatnim razem miałam taki wynik gdy zaczynałam trzeci trymestr ciąży. Postanowiłam wziąć się za siebie. Pierwszy pomysł: Chodakowska, drugi: Chodakowska, trzeci: Chodakowska.
Zaczęłam ćwiczyć, najpierw "skalpel", "ekstra figura", później "turbo spalanie", trwało to 5 miesięcy i schudłam 5 kg, wynik 70 kg, za mało pomyślałam, za mało, dlaczego nie chudnę szybciej. Muszę widzieć efekt szybko, żeby się nie zniechęcić, efekty dają mi kopa, brak efektów = rezygnacja. A tu jadę programy 4/5 razy w tygodniu i tylko 5 kg / 1 kg na miesiąc. Walnęłam ćwiczenia w kąt i znowu wróciłam do nic nie ćwiczenia i "jedzenia" przez duże J. Minęło kilka miesięcy i efekt znowu 75 kg.
I ponownie myśl, że trzeba się za siebie wziąć, który to już raz? Trochę zmieniłam podejście, myślałam nad sobą, swoim sposobem odżywiania i życia przez kolejne 2 miesiące i określiłam kilka zasad, które miały mi pomóc w zgubieniu "kilku" kilogramów (cel 61 kg):
1. mniej jeść, mniejsze porcje (to trudne, zwłaszcza, gdy pracuję z domu, lodówka ciągle kusi i gotuję obiady dla pozostałych członków mojej rodziny),
2. zmniejszyłam ilość posiłków do trzech - śniadanie, obiad i kolacja,
3. ostatni posiłek jem przed 18-tą a nie jak wcześniej o 21-szej,
4. jem więcej warzyw, owoców, ograniczyłam bardzo mocno pieczywo (które kocham),
5. wszędzie chodzę pieszo lub jeżdżę rowerem (na zakupy, po dzieci do szkoły itp.),
6. piję wodę, kawę, dużo herbat (czerwoną, zieloną, smakową, owocową) bardzo rzadko alkohol, jeśli już, to tylko białe wino,
7. doszłam do wniosku, że to walka długotrwała a nie dwa tygodnie i kwita, uświadomiłam sobie, że mam tendencje do tycia i już zawsze będę musiała się ograniczać i wybierać co mogę zjeść a czego nie mogę a na efekt muszę poczekać trochę dłużej,
8. muszę zacząć ćwiczyć, to też ważna sprawa przy gubieniu kilogramów, choć teraz ciężko mi się ponownie przemóc (zwłaszcza, że nie przepadam za ćwiczeniami),
9. jeden dzień w tygodniu na różne frykasy, ale w ograniczonej ilości (inaczej życie byłoby bez sensu),
10. nie podjadać po dzieciach, od razu wyrzucać do kosza, lub dać psu (to też dla mnie trudne, och jak ja nie lubię marnować jedzenia).
Żeby nie było tak super i cudnie, i że niby taka teraz jestem twarda, konsekwentna i ach, och, to przyznaję się, że w niedzielę zjadłam cztery kawałki ciasta drożdżowego ze śliwkami, i po tym cieście się złamałam, moja konsekwencja padła a świadomość zaczęła podpowiadać:
"możesz jeść inne rzeczy, wszystkie jakie Ci smakują, dalej, ten bigos jest przepyszny, ziemniaki też, co tak mało, dołóż sobie na talerz, taaaakie dobre, śmiało, szynka bez majonezu, to nie szynka, spróbuj murzynka, przecież tak lubisz, świeża bułeczka trala lala...."
To jest jak nałóg, od niedzieli do środy walczyłam z ciągiem jedzeniowym, po prostu wpadłam w taki napad głodu, że wymiękłam. Dzisiaj rano znowu wracam do walki.
Trzyma mnie na duchu mój dwumiesięczny wysiłek i zrzucone już 7 kg, których nie chcę zaprzepaścić. Wróciłam do tych nieszczęsnych 68 i teraz waga spada wolniej. Przede mną jeszcze drugie 7 kg.
Wiem, że dla niektórych z Was liczba 14 kg to kropla w morzu, ale chciałam się z Wami podzielić tym, że to też nie jest łatwe, to liczne wyrzeczenia i wiele rezygnacji z ulubionych rzeczy oraz reorganizacja całego stylu życia. Jestem na początku drogi, wiele jeszcze muszę się nauczyć. Mam nadzieję, że pomożecie.
Efekt przed:
(to była ważna dla mnie uroczystość, wciągałam brzuch, twarz wielka, biust, nogi i łapy też, palce jak parówki)
Częściowa przemiana - połowa drogi:
(widoczny zarys policzków, twarz jakby mniejsza, ręka i noga też, oczy większe)
Efekt końcowy:
???????????????
Trzymajcie kciuki za mnie, ja trzymam za Was, wszystkich walczących z jakimikolwiek nałogami.
Jestem z Wami. Rady mile wskazane :-)
poniedziałek, 12 października 2015
Zapiekanka a'la Meksyk.
Od dawna chodziła za mną zapiekanka a przyznaję, że uwielbiam je robić. Jest to praca szybka, prosta i przyjemna, "czyszczę" w ten sposób lodówkę, wszystkie produkty na końcówce przydatności się nie marnują, sprawnie wrzucam do piekarnika, zapiekam pół godziny i jest pysznie.
Zazwyczaj robię zapiekanki z makaronem, szynką, kiełbaską, serem, warzywną (brokuły, kalafior itp) i na bazie sosu śmietanowo-serowego.
Tym razem w lodówce: mięso mielone, ziemniaki i pomidory. Trochę nie pasowało mi to mięso mielone i ziemniak, ale co tam: zużyć trzeba, zmarnować nie wolno, czyli działam.
Inspiracji szukałam w necie i wpadło mi w oko hasło: ZAPIEKANKA MEKSYKAŃSKA.
Do zrobienia takiej zapiekanki potrzebne były powyższe produkty i kilka innych takich jak papryka czy kukurydza. Trochę zmodyfikowałam przepis, moja dziatwa nie lubi papryki, więc ją usunęłam z "mojej" zapiekanki i dodałam więcej pomidorów, bo ja amore pomidore i to bardzo.....
http://zebrarodzinnie.blogspot.com/2015/08/amore-pomidore.html
Dodałam swój komplet przypraw, takich które były w szafce, których lubię używać i oto przepis:
Składniki:
- pomidory 8 szt.
- ziemniaki 1 kg
- pół puszki kukurydzy konserwowej
- mięso mielone 400 g
- cebula 1 szt
- czosnek 2 ząbki
przyprawy:
- sół
- pieprz
- oregano
- papryka słodka mielona
- papryka ostra mielona
- pieprz cayenne
Zaczynamy! Na początek obieramy ziemniaki, myjemy, zalewamy wodą i gotujemy. Muszą być miękkie, ale nie rozgotowane.
Pomidory parzymy, tak aby móc ściągnąć z nich skórkę, ponieważ będziemy je dusić na patelni.
Mięso mielone wrzucamy na rozgrzaną patelnię i smażymy kilka minut.
Dodajemy do mięsa pokrojoną cebulkę, czosnek i wymienione powyżej przyprawy, najpierw szczyptę, ale w trakcie gotowania próbujcie i zwiększajcie ilość według uznania.
Jeśli lubicie jeść potrawy na ostro można dodać więcej pieprzu cayenne, ale uważajcie jest baaaardzo ostry. Przyprawy są kolorowe, więc od razu na patelni robi się żywo jak w Meksyku.
Następnie dodajemy obrane ze skórki i pokrojone pomidory do mięsa, cebuli i przypraw. Dusimy około 10 minut, tak długo aż z pomidorów się zrobi papka i nadmiar wody odparuje.
Na koniec naszego sosu dodajemy paprykę i dusimy ponownie około 10 minut. Próbujcie w tym czasie sos, moje pomidory były dosyć kwaśne, więc musiałam dodać więcej przypraw, żeby nie wykrzywiało nam twarzy podczas jedzenia.
Ok, ziemniaki odcedzone, sos gotowy.
Bierzemy naczynko żaroodporne, delikatnie smarujemy je oliwą. Kroimy ziemniaki na grube plastry, nie muszą być cienkie, ponieważ są już ugotowane i w piekarniku mają nam się tylko zapiec z resztą.
Układamy ziemniaki jako pierwszą warstwę.
Następnie wcześniej przygotowany sos z patelni. Nie lubię zbyt suchych zapiekanek, więc sos zostawiam lekko wodnisty, on i tak się trochę zapiecze i odparuje w piekarniku.
Potem kolejna warstwa ziemniaków i znowu sos. Na samą górę ostatnia warstwa ziemniaków. Już prawie gotowe. Z takiej ilości produktów, które Wam podałam, starczyło mi na trzy warstwy ziemniaków i dwie sosu.
Na koniec warstwa sera żółtego, nie wybrałam parmezanu tylko ser zalegający w lodówce. Jeśli Wam zalega parmezan, możecie go dodać a nawet jest wskazane :-)
Ustawiamy piekarnik na 150 stopni i wrzucamy naszą zapiekankę do środka. Pieczemy 15 minut. Po tym czasie wyciągamy zapiekankę z piekarnika.
Gotowe, zapieczone, przygotowane.
Nakładamy na talerze, pamiętając, że danie jest gorące, radzę chwilę odczekać a następnie zajadać.
Smacznego!
Zapiekanki mają to do siebie, że można dodać do nich wszystko i wszystko smakuje dobrze, jeśli lubicie pieczarki możecie je również dodać, można dodać kilka rodzajów papryki, natkę pietruszki itp. Tylko Wasze gusta kulinarne i wyobraźnia są tutaj limitem.
Smacznie, prosto, znane produkty, choć robota trochę czasochłonna, około godziny pracy. Powodzenia.
środa, 7 października 2015
Późne macierzyństwo - wady i zalety
Wczoraj się dowiedziałam, że moi znajomi, troszkę starsi ode mnie, w wieku 40 lat spodziewają się trzeciego dziecka, tak "świętowali" rocznicę ślubu, że będzie z tego teraz dzidziuś. Mają już dzieci w wieku 15 i 10 lat i co, i czas na kolejne?! Nie ukrywam, że są przerażeni, bo nie planowali już rodzić dzieci, od razu wyobrazili sobie, że gdy maluch będzie miał 10 lat, to oni będą już po 50-tce, że są już za starzy itp, itd...........
Wróciłam do domu i tak sobie myślałam o nich, o późnym macierzyństwie i stwierdziłam, że też już bym nie chciała kolejnego dziecka, moja bardzo aktywna dwójka, pełna energii, wystarcza mi za cały tabun a i tak jeszcze potrzebują bardzo dużo uwagi. Z pieluch już wyrosły, łóżeczek i wózków nie mam i co zabawa od nowa?
A jeszcze niedawno, gdy byłam "troszeczkę" młodsza, w wieku licealnym, zawsze marzyłam o licznej rodzinie i wielu dzieciach, wiedziałam, że prędzej czy później będę je miała i zawsze chciałam mieć trójkę ślicznych pociech. Dwójkę chciałam urodzić w dość młodym wieku a trzecie później, w wieku około 35-37 lat. Czyli teraz powinnam rodzić trzecie dziecko!!
Duży wpływ na te marzenia miały moje dwie przyjaciółki z liceum, które miały malutkich braciszków a jedna z ich mam się śmiała, że zrobiła sobie dziecko na tzw. "starość", że pewnie z nimi to dziecko zostanie i zamieszka, że to najmłodsze będzie się opiekować rodzicami itp, itd... Dużo czasu spędzałyśmy z tymi maluchami i tak też mi się zachciało.
Dwadzieścia lat temu, to była wielka rzecz mieć dziecko po 40-tce, kobiety rodziły swoje pierwsze dzieci dosyć wcześnie, około 20 roku życia i gdy nagle okazywało się, że jest ciąża a w metryce 40 lat, to było łapanie się za głowę i lamentowanie. Trochę się zmieniło w tej dziedzinie i dzisiaj mam wrażenie, że panuje nawet moda na późne macierzyństwo, wystarczy wspomnieć o takich pięknych mamach jak: Gwen Stefani (trzecie dziecko urodziła w wieku 45 lat), Justynie Steczkowskiej (trzecie dziecko urodziła w wieku 41 lat) czy Monice Bellucci (46 lat), Madonna (42 lata). Dzisiaj również te 40 - 50 letnie kobiety nie chodzą w chustkach na głowie i z siwymi włosami, tylko są pięknymi, zadbanymi, wysportowanymi kobietami. Szokuje dopiero macierzyństwo po 60 - tce.
Dzisiejsze kobiety (nie wszystkie, nie chcę generalizować), XXI wieku, młodość poświęcają na zabawę, poznawanie świata, karierę, a później, gdy czują, że nadszedł odpowiedni czas, to świadomie decydują się na dziecko. Wiele z moich znajomych wybrało taki model macierzyństwa i rodziny, i swoje pierwsze dzieci rodziły w wielu 37 lat. Wybór należy do nas i tylko do nas - kobiet. Świat się zmienia i my też się zmieniamy.
No nic, idę na kawę do moich młodych / starych oczekujących dziecka rodziców, pełna optymistycznych, ciepłych przemyśleń i myśli dla nich. Będę podnosić na duchu, przecież macierzyństwo nie ma wad! Głowa do góry!! Wiek nie gra roli, dziecku potrzebna jest tylko zadowolona, wesoła i szczęśliwa mama. 40 lat co to jest, druga młodość.
Czekam na Wasze rady dla 40 - letniej mamusi.
Ciekawa jestem ile Wy miałyście lat rodząc swoje dzieci? Czy jesteście pierworódkami po trzydziestce czy młodziutkimi dwudziestolatkami?
Ja miałam 26 i 28 lat, czyli nie pierwsza młodość, ale jak mówiła moja babcia: "już czas najwyższy".
środa, 30 września 2015
Macierzyństwo = 9 lat
Dokładnie 9 lat temu, 30 września, wyskoczył mi z brzucha.
Po raz pierwszy zostałam MATKĄ i rozpoczęłam największą przygodę mojego życia.
Od 9 lat doświadczam bezwarunkowej miłości i czuję codzienny lęk o swoje dziecko.
Jednocześnie ogarnia mnie wielka radość, gdy widzę i słyszę ten uśmiech, patrzę w przepiękne oczy, pomagam w radzeniu sobie z codziennością i rzeczywistością, ścieram łzę z policzka i przytulam.
Od 9 lat wypełnia mnie duma, gdy widzę rozwój i mądrość mojego dziecka, pierwsze kroki, jazda na rowerze, przeczytane słowa....
Codziennie od 9 lat robię wszystko, aby przychylić Mu nieba a radość nie schodziła z Jego twarzy i beztroskie dzieciństwo trwało jak najdłużej.
Mam nadzieję, że przed Nim długie, ciekawe, szczęśliwe, bezpieczne życie pełne przygód, prawdziwych przyjaźni i bliskich dusz i że będzie nam dane jak najdłużej się sobą cieszyć.
Lepszego podarunku od życia nie mogłam sobie wymarzyć. Otrzymałam najlepszą jesienną słodycz na wszystkie pochmurne i bezchmurne dni życia
Sto lat Synku!
Mama.
p.s. Ja się pytam, kiedy minęło te 9 lat????!!!! Jeszcze bardzo dobrze pamiętam porodówkę a tu już zaraz koniec podstawówki.
2006
2007
2008
2009 - przedszkole czas zacząć
2010
2011
2012
- najbardziej widoczna zmiana z małego bobaska na tzw. większe dziecko, wiadomo "zerówka"
2013
- pierwszy poważny rower na dwóch kółkach
2014
2015
- szkolny łamacz dziewczęcych serc
środa, 16 września 2015
Remont - nigdy więcej!
Przez ostatnie trzy miesiące, każdy weekend, każdy dzień, każda myśl nawiązywała do jednego tematu, który spędzał mi sen z powiek: REMONT. Podjęłam się takiego zadania, czyli remontu mieszkania należącego do starszego członka naszej rodziny i stwierdzam, że po raz ostatni i już nie chcę nigdy więcej.
Remont jednak trzeba było przeprowadzić, bo mieszkanie zaczynało się już sypać. Zamiast wakacji, pięknego wyjazdu, ciepłej plaży i szumu morza, odwiedziłam wielokrotnie i zwiedziłam wzdłuż i wszerz markety budowlane, wyszukując promocji, wyprzedaży i wielu przedmiotów, które były nam potrzebne do remontu.
Początkowo było fajnie - zabawa, zawsze to coś innego, większość zrobiła ekipa (płytki, przygotowanie ścian), ja tylko kupowałam materiały i wtedy wpadliśmy na szatański pomysł, że dokończymy ten remont sami czyli mąż i ja, którzy z remontowaniem mają tyle wspólnego co zebra z krową.
Postanowiliśmy nie zlecać ekipie zrobienia do końca mieszkania, między innymi dlatego, że środki finansowe były już mocno ograniczone i wydawało nam się, że już mało zostało do zrobienia, więc mówimy: - wykończymy mieszkanie sami. Dzień na panele i listwy, dzień na malowanie, dzień na wykończenie, dzień na kuchnię, dzień na montaż szafek i drzwi - dwa weekendy i skończone. Och jak my się myliliśmy.
Im bliżej miało być końca, tym my dalej w las, bo robota trwała w nieskończoność.
Nasz remont trwał cztery razy dłużej, niż trwał by remont ekipy remontowo-budowlanej, bo narzędzia trzeba było pożyczyć, bo nasza wyrzynarka się zepsuła, wiertarka okazała się za słaba, zlew cieknie, nie ma klucza do gazówki, wywala korki i czasu mało, bo mogliśmy pracować/remontować tylko w weekendy.
Ufff, jednak się udało, w połowie września skończyliśmy. Po wielu "wymianach zdań", cichych dniach, podrzucaniu dzieci po rodzinie nadszedł koniec.
Moje wnioski:
- nie oszczędzaj na ekipie remontowej, chyba, że sami jesteście złotymi rączkami, osobami, które lubią remontować lub sami jesteście budowlańcami. My chcieliśmy zaoszczędzić kilkaset złotych kończąc remont sami, po podliczeniu wydaliśmy dwa razy tyle.
- materiały budowlane w dzisiejszych czasach są tanie, najwięcej kosztuje ekipa i usługi remontowe, jednak gdy robisz sobie kosztorys dolicz zawsze jakieś 30% więcej kosztów, bo zawsze coś Was zaskoczy. To przebicia elektryczne, to kucie ściany, to cieknący zlew, to wizyta gazownika.
- jeśli nie macie profesjonalnych narzędzi budowlanych odpuście sobie remonty we własnym zakresie, bo z małą piłką i słabą wiertarką może być słabo.
- warto pochodzić po marketach, bo te prześcigają się w promocjach, więc na materiałach można troszkę zaoszczędzić.
- pomyśl przed remontem, gdzie chcesz podłączyć pralkę i gdzie chcesz przesunąć kontakty elektryczne, żeby nie trzeba było dwa razy kuć zrobionych już ścian.
My już po remoncie, nie planuję w najbliższej przyszłości kolejnego, bo jestem wyeksploatowana tym niedawno skończonym, nareszcie mogę odpocząć w nadchodzący weekend. Hurra!!, szkoda, że wakacje już minęły :-(
Jeśli jesteście jeszcze przed remontem lub szykujecie się do takiego wyzwania to trzymam kciuki i powodzenia.
Przed:
Rezultat metamorfozy:
Przed:
Przed:
Subskrybuj:
Posty (Atom)