"Ja nie wiem jak Wy sobie poradzicie beze mnie?!"
"Ja nie wiem co zrobicie jak mnie zabraknie?!"
Te zdania słyszałam wiele razy, z ust mojej mamy, gdy byłam dzieckiem. Teraz nie potrafię sobie przypomnieć jakich konkretnie sytuacji dotyczyły te zdania, ale zaczynam rozumieć dlaczego je wypowiadała.
Oczywiście rozumiem, ponieważ sama jestem mamą i w przypadku mojej rodziny śmiało to zdanie mogę powtórzyć, gdy trzeba coś znaleźć, przynieść lub poszukać. Jednym słowem w temacie spostrzegawczości i zauważania jest wiele do nadrobienia.
W tej jednej kwestii jestem wciąż NIEZBĘDNIE potrzebna, a im starsze dzieci tym mam wrażenie bardziej. Wcześniej je wyręczałam (gdy były malutkie, oczywiście) a teraz chcę nauczyć moje dorastające szkraby samodzielności i kończy się to tym, że też ciągle ja szukam i pomagam.
Przykłady:
- Gdzie jest Twój plecak do szkoły?
- W pokoju
- Przynieś!
Mijają trzy minuty, jest odpowiedź:
- Nie ma!
- Proszę poszukaj,
- Nie ma!
- Rozejrzyj się dookoła,
- Nie ma, mamo choć pomóc szukać.
Mama idzie i szuka, bo czasu nie ma a zaraz trzeba wychodzić do szkoły.
Drugi z miliona przykładów jest jeszcze lepszy, moja młodsza latorośl:
- Mamo, gdzie są moje spodnie?
- Zobacz w szafie,
- Mamo, ale ja chcę ubrać te, które miałam wczoraj,
- To sprawdź, z pewnością leżą tam, gdzie się wczoraj rozbierałaś do snu,
- Ja nie pamiętam, gdzie je odłożyłam.
- To poszukaj w łazience, garderobie, pokoju (podpowiedź od przyjaciela).
Po dwóch minutach
- Nie ma, mamo choć mi pomóż szukać.
Najlepsze jest jednak to, że mama, gdy wejdzie do pokoju to dzieje się jakaś magia i nagle ku oczom wszystkich zgromadzonych objawia się plecak, który jest na środku podłogi - nie wiadomo jak to się stało???? A spodnie leżą na łóżku w widocznym miejscu - czary!! Harry Potter tu był?
I słyszę tylko:
- Nie było go tutaj, sprawdzałem / łam na pewno.
Ostatnio wpadłam na pomysł, że gdy będę składać pranie to porozdzielam rzeczy na 4 kupki, oddzielnie dla każdego członka rodziny, każdy bierze swoją część i układa sam w szafie, tak żeby wiedzieć, gdzie leżą dane rzeczy do ubrania, żeby rano nie było:
- gdzie są moje majtki?
lub
- nie mogę znaleźć skarpet!
Ustaliliśmy też dla kilku rzeczy, takich jak np. plecak i przybory szkolne, jedno miejsce i jest trochę lepiej. Jak pamiętają, to tam właśnie odkładają przybory do szkoły.
Ale co z zabawkami, grami, książkami itp.???
Porządki w pokoju robią sami, żeby pamiętać, gdzie odkładają rzeczy, lecz potem i tak nie potrafią niczego znaleźć i grzmią:
- Mamo, gdzie jest to????, gdzie jest tamto???? Choć pomóż szukać.
I niezbędnik rodzinny ma robotę :-)
To są dzieci, wiem, na pewno potrzebują więcej czasu, aby zacząć widzieć i dostrzegać, gdy patrzą. I zanim zaczną zauważać i być bardziej spostrzegawczymi, mamusia chętnie służy i pomoże, przecież to moje malutkie dziabągi :-) :-)
Ale jak wytłumaczyć męża, dorosłego człowieka:
Ja: Zobacz zrobiłam sobie dzisiaj nowy, kolorowy, wiosenny makijaż, podoba Ci się?
Mąż: tak, jest super.
Ja: (sprawdzam go, a co, zasłaniając sobie oczy) a co najbardziej Ci się w nim podoba?
Mąż: cienie na oczach w niebieskim kolorze.
Ciekawa jestem czy tak jest tylko u mnie czy u Was też.
Zebra zaprasza do siebie także i tu:
https://instagram.com/zebrarodzinnie/
https://twitter.com/ZebraRodzinnie
https://www.facebook.com/pages/Zebra-Rodzinnie/564303023713214?ref=hl
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą dziewczynka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą dziewczynka. Pokaż wszystkie posty
piątek, 17 kwietnia 2015
czwartek, 2 kwietnia 2015
Wszyscy chorzy, co tu robić?
Najpierw zrobiło się ciepło, potem powiało i to mocno, później popadało i powiało jeszcze mocniej, żeby na koniec przymrozić i pośnieżyć. Trzymaliśmy się, trzymaliśmy, znosiliśmy dzielnie te zmiany, ale w końcu i nas dopadło.
- Mama! katar!,
- Mama! gardło, mama! kaszel!
i najgorsze, że sama MAMA też i kaszel i gardło i katar, wszystko razem.
Wszyscy chorzy :-( Co robić?
Wtedy każda mama, nawet chora, uruchamia swoje dwie półkule mózgowe i myśli co tu zrobić, żeby nie zwariować przez kilka dni z marudnymi, bo chorymi dziećmi, które są już za DUŻE na leżenie i wygrzewanie się w łóżku pod kołderką (a ja za tę kołderkę i dzień w łóżku bym się dała pociąć, ale mamy przecież nie chorują i nie biorą zwolnień).
Do przedszkola nie można, bo chore i zaraża, do szkoły też nie można, a poza tym są już ferie świąteczne a nie mam zaświadczenia z pracy, że pracuję w te, przedświąteczne dni, czyli zostajemy razem w domu. I mamy czas na wyzdrowienie do soboty, bo później w gości i na świętowanie.
I wtedy mnie olśniło: "pisanki", idą święta, więc pomalujemy i zrobimy pisanki.
Poszperaliśmy w pudłach, kartonach, schowkach i wyciągnęliśmy materiały, które mogą nam się przydać. Dzieciaki ochoczo zaczęły przygotowywać "pracownię pisankową" i zabraliśmy się do pracy.
I zaczynamy, farby, kredki, brokaty, kryształki, bibuła, opakowanie po jajkach, filcowe, kolorowe wzorki, wszystko co możliwe idzie w ruch, do dzieła. Oczywiście dużym powodzeniem cieszyły się farby, zwłaszcza czarna i pędzle.
Po ciężkiej pracy i dobrze wykonanym zadaniu czas na sprzątanie, w tej części stery przejęła mama, bo inaczej cały dom byłby w brokacie:
Na kolejne dni planujemy również malowanie farbkami tym razem na papierze i bez brokatu, zresztą cały został wykorzystany do pisanek. Zrelacjonuję efekty wkrótce.
Jak Wam się podobają nasze efekty?
I dajcie znać jak takie dzieła i prace wyglądają i przebiegają u Was i Waszych dzieciaczków.
Idziemy się kurować.
Zebra zaprasza do siebie również na innych serwisach:
https://instagram.com/zebrarodzinnie/
https://twitter.com/ZebraRodzinnie
https://www.facebook.com/pages/Zebra-Rodzinnie/564303023713214?ref=hl
- Mama! katar!,
- Mama! gardło, mama! kaszel!
i najgorsze, że sama MAMA też i kaszel i gardło i katar, wszystko razem.
Wszyscy chorzy :-( Co robić?
Wtedy każda mama, nawet chora, uruchamia swoje dwie półkule mózgowe i myśli co tu zrobić, żeby nie zwariować przez kilka dni z marudnymi, bo chorymi dziećmi, które są już za DUŻE na leżenie i wygrzewanie się w łóżku pod kołderką (a ja za tę kołderkę i dzień w łóżku bym się dała pociąć, ale mamy przecież nie chorują i nie biorą zwolnień).
Do przedszkola nie można, bo chore i zaraża, do szkoły też nie można, a poza tym są już ferie świąteczne a nie mam zaświadczenia z pracy, że pracuję w te, przedświąteczne dni, czyli zostajemy razem w domu. I mamy czas na wyzdrowienie do soboty, bo później w gości i na świętowanie.
Nie wspomnę już o tym a raczej przyznam się wstydliwie, że moje okna nie doczekały się umycia, bo znowu inne ważniejsze rzeczy a teraz chora nie będę ich myć, bo się rozłożę jeszcze bardziej. No nic, Wigilia już za kilka miesięcy.
I wtedy mnie olśniło: "pisanki", idą święta, więc pomalujemy i zrobimy pisanki.
Poszperaliśmy w pudłach, kartonach, schowkach i wyciągnęliśmy materiały, które mogą nam się przydać. Dzieciaki ochoczo zaczęły przygotowywać "pracownię pisankową" i zabraliśmy się do pracy.
Na początek nałożyliśmy kolor, bazę na jajka, żeby nie były zbyt blade
I zaczynamy, farby, kredki, brokaty, kryształki, bibuła, opakowanie po jajkach, filcowe, kolorowe wzorki, wszystko co możliwe idzie w ruch, do dzieła. Oczywiście dużym powodzeniem cieszyły się farby, zwłaszcza czarna i pędzle.
Do czasu, gdy nie opanował ich, a zwłaszcza mojej córy tzw. szał brokatowy. Strojnisia lubi wszystko co się świeci, błyszczy, więc ogarnęło ją prawdziwe brokatowe szaleństwo. Brokat rządził i był wszędzie, nawet na mojej szyi.
Powstały w ten sposób jedyne w swoim rodzaju "DISCO JAJA"
Pozostałe efekty naszej całodziennej pracy, trochę nam to zajęło
Na ostatnim pies i kot, gdyby ktoś z Was nie zgadł :-)
Na koniec jeszcze łapka kotka (też się chciał trochę przyczynić do sukcesu), ale nie był zbyt delikatny:
Po ciężkiej pracy i dobrze wykonanym zadaniu czas na sprzątanie, w tej części stery przejęła mama, bo inaczej cały dom byłby w brokacie:
Na kolejne dni planujemy również malowanie farbkami tym razem na papierze i bez brokatu, zresztą cały został wykorzystany do pisanek. Zrelacjonuję efekty wkrótce.
Jak Wam się podobają nasze efekty?
I dajcie znać jak takie dzieła i prace wyglądają i przebiegają u Was i Waszych dzieciaczków.
Idziemy się kurować.
Zebra zaprasza do siebie również na innych serwisach:
https://instagram.com/zebrarodzinnie/
https://twitter.com/ZebraRodzinnie
https://www.facebook.com/pages/Zebra-Rodzinnie/564303023713214?ref=hl
wtorek, 24 marca 2015
Wielkanocne prezenty - pomysły.
Wielkanoc - najstarsze i najważniejsze święto Chrześcijan, upamiętniające Zmartwychwstanie Chrystusa, wiadomo.
Skojarzenia: wiosna, jajko, zając, święconka i jak na święto przystało - prezenty.
Gdy to ja byłam dzieckiem:
W wielką sobotę do Kościoła ze święconką i podjadanie z niej kiełbasy, w niedzielę pobudka o 5-tej rano, szukanie prezentów w bucie od zająca, idziemy na Rezurekcję w nowych butach, (post pt. Wiosenne ruszenie), śniadanie Wielkanocne (barszcz biały z jajeczkiem, bigosy), czyli od rana na ciężko i do pełna.
Potem poniedziałek Wielkanocny Śmingus Dyngus, z rana od mamy i taty kilka kropel wody na szczęście i pomyślność a potem od chłopaków na dworze porządnie i z wiadra. Przebieranie się po kilka razy, bo nie mogłam dojść do Kościoła tak LALI i LALI, wodą oczywiście :-) Nie wspomnę, że każda dziewczynka chciała być wodą oblana, bo to znaczyło, że ma powodzenie, więc trochę mi to odpowiadało :-)
Krótkie święta.
Święta, święta i po świętach.
Prezenty!!!
Gdy byłam dzieckiem odgórnie ustalone było (tylko nie wiem przez kogo, ale tak się przyjęło w mojej rodzinie), że na Boże Narodzenie zabawka a na Wielkanoc głównie słodycze lub jakaś drobnostka.
Teraz, gdy sama jestem matką przyjmuję podobną zasadę, większy prezent na Wigilię, drobnostka na Wielkanoc. Jednak w czasach, gdy słodyczy mamy w sklepach pełno i dzieci ich jedzą dużo, nawet za dużo, zwłaszcza moje. Otrzymują je też z każdego źródła i przy każdej okazji: rodzina, dziadki, pradziadki i wiem też, że w Święta na stole też będą mazury, serniki i makowce to przyznam, że nie chcę dodatkowo do tych butów wkładać czekolad i cukierków, yhmm przepraszam, to znaczy zając nie chce.
Ale co innego w związku z tym?
Drobny, nie musi oznaczać byle co.
Nie ukrywam, że lubię dla moich dzieciaków kupować gry, w które później gramy razem i teraz myślę nad taką grą:
Lub taką, niech się bawią i uczą 2 w 1:
No i może jeszcze taka, gra, która rozwija myślenie taktyczne, logiczne i pobudza wyobraźnię. Oczywiście wybiorę tylko jedną:
Jeśli nie gra to może zabawka, która nie tylko bawi, ale i uczy, bardzo lubię to zestawienie: bawi i uczy.
Prezenty dla dzieci na Wielkanoc to coś, co zawsze zostawiam na ostatnią chwilę a Święta już bardzo niedługo. Im później zamówię tym bardziej prawdopodobne, że albo nie dojdą na czas, bo firmy kurierskie też teraz mają dużo pracy, albo w sklepach czy marketach będą już półki przerzedzone i nic nie kupię.
Teraz drogie mamy i drodzy tatusiowie jest czas na zakupy.
Jeśli lubicie łapać okazje i promocje, to zapraszam tutaj do śledzenia specjalnie przygotowanych promocji Wielkanocnych:
https://zebrazabawki.pl/pl/promotions
Wszystkie w dzisiejszym poście zaprezentowane gry i zabawki dostępne w sklepie internetowym www.zebrazabawki.pl, drewniane, edukacyjne, ekologiczne, trwałe i sprawdzone przez moje maluchy.
Dorzucam jeszcze link, może niektórzy z Was są zainteresowani zabawkami motorycznymi dla swoich milusińskich:
http://zebrarodzinnie.blogspot.com/2015/01/motoryka-nauka-i-zabawa.html
Książkami:
http://zebrarodzinnie.blogspot.com/2014/12/ksiega-ksiazka-ksiazeczka.html
Lub innymi grami:
http://zebrarodzinnie.blogspot.com/2014/12/weekend.html
Zapraszam do przeglądania i miłego przedświątecznego buszowania.
Zebra zaprasza do siebie również na innych serwisach:
https://instagram.com/zebrarodzinnie/
https://twitter.com/ZebraRodzinnie
https://www.facebook.com/pages/Zebra-Rodzinnie/564303023713214?ref=hl
sobota, 21 marca 2015
Pierwszy dzień wiosny u Zebry.
Pierwszy dzień wiosny rozpoczęłam bardzo pracowicie, zmusiłam się do zrobienia generalnych porządków i od samego ranka niczym mróweczka latałam po domu.
Dzieci wybrały się na długi spacer z tatusiem i miałam chwilę na ogarnięcie chatki.
Nie cierpię tego bardzo i za każdym razem, gdy zabieram się za sprzątanie stwierdzam, że muszę kogoś zatrudnić do pomocy. Tylko przymus działa na mnie w tej kwestii, czyt. totalny syf, choć nie zawsze tak było, ale o tym później.
Trzy godziny pracy non stop i tylko....... kurze starte, odkurzone, poukładane, przewietrzone, przemopowane, rzeczy w garderobach poukładane, pranie zrobione a ja ledwo dyszę i wszystkie kości bolą. A gdzie okna??? Postrach marca!
Obiecałam sobie miesiąc temu, że w marcu umyję okna, dziś 21-szy a okna nietknięte (a mam ich całkiem sporo). Ciągle nie mogę do nich dotrzeć, bo zawsze inne ważniejsze sprawy do sprzątania w domu.
Wstawiłam sobotni obiadek czyli rosołek (zawsze i w każdą sobotę musi być), zrobiłam kawkę i usiadłam na kanapie dając odpocząć zmęczonym nogom. Chwila na relaks.
Trwało to krótko, jakieś 5 minut, bo nagle zabrzmiał dzwonek do drzwi, usłyszałam piski i krzyki, czyli pociechy wróciły.
Wstałam z kanapy, aby otworzyć drzwi i doglądnąć rosołu, i nagle:
Buch!!!, Buch!!!,
zajrzałam do pokoju, kawa zalewała czysty, świeży, nowo położony obrus i dopiero co umytą podłogę. Pomyślałam: są nieźli, wystarczyły trzy sekundy i już mam raban.
Jednak tym razem to był kot. Super, zabrzmiało radośnie w moich ustach! Znowu szmata, papier w ręce i jedziemy.
Kiedyś pamiętam, gdy mieszkaliśmy w mniejszym mieszkaniu, miała miejsce podobna sytuacja, dzieci na spacerze, ja sprzątam, dopiero co usiadłam, wrócili z wafelkami w dłoniach i posypało się na podłogę mnóstwo okruchów. Dzieci, sama radość, ale ręce opadają.
Czy tylko ja mam wrażenie, że odkąd posiadamy dzieci to sprzątanie jest Syzyfową pracą?
A zachowanie czystości to zdobycie Everestu?
Zwierzęta oczywiście dokładają swoje, piach, sierść na fotelach i kanapie.
Jak wspomniałam wyżej, kiedyś było inaczej, do perfekcyjnej pani domu zawsze było mi daleko, ale porządek musiał być i starałam się, aby było czysto, pachnąco.
Zaś od 9 lat, moja wrażliwość na brud maleje i coraz częściej po prostu mi się nie chce, wiedząc, że za chwilę i tak będzie brudno.
A może się starzeję i staję się leniem??? Moja mama bardzo lubi sprzątać, minuta wolnego czasu i już jedzie żelazko i mop, babcia też zawsze miała czyściutko. Co ze mną jest???
Czy u Was jest podobnie? Macie na to jakieś sposoby? Jak zachęcić dzieci do pomocy w sprzątaniu i utrzymaniu porządku, dla moich to wielki przymus i zadanie wręcz niewykonalne.
Jednak odwdzięczają mi się cudownymi rozmowami i dialogami. Przykład poniżej.
Moja córcia uwielbia zwierzaki, kotki, pieski, chciałaby mieć ich dużo w domu. Zgodziliśmy się z mężem na jednego kota i jednego psa.
Ostatnio słucham ich rozmowę:
Córcia: Dlaczego tata nie wziął sobie za żonę takiej mamy, która chciałaby mieć 10 kotów i 10 psów? Wtedy by było fajnie.
Synuś: Tata wziął za żonę naszą mamę, bo liczy się ładność.
Zawsze to coś, sprzątać nie lubi, zwierzyńca w domu nie chce, ale chociaż "ma ładność".
Dowód dzisiejszego, wiosennego sprzątania.
Dzieci wybrały się na długi spacer z tatusiem i miałam chwilę na ogarnięcie chatki.
Nie cierpię tego bardzo i za każdym razem, gdy zabieram się za sprzątanie stwierdzam, że muszę kogoś zatrudnić do pomocy. Tylko przymus działa na mnie w tej kwestii, czyt. totalny syf, choć nie zawsze tak było, ale o tym później.
Trzy godziny pracy non stop i tylko....... kurze starte, odkurzone, poukładane, przewietrzone, przemopowane, rzeczy w garderobach poukładane, pranie zrobione a ja ledwo dyszę i wszystkie kości bolą. A gdzie okna??? Postrach marca!
Obiecałam sobie miesiąc temu, że w marcu umyję okna, dziś 21-szy a okna nietknięte (a mam ich całkiem sporo). Ciągle nie mogę do nich dotrzeć, bo zawsze inne ważniejsze sprawy do sprzątania w domu.
Co tydzień planuję umycie okien na sobotę i znowu zaczynam od kurzy, odkurzania, ogarniania i okna zostają na kolejny tydzień. Może przełożę mycie do grudnia, w sumie, to po co je myć na Wielkanoc, może zdążę do Wigilii? :-)
Wstawiłam sobotni obiadek czyli rosołek (zawsze i w każdą sobotę musi być), zrobiłam kawkę i usiadłam na kanapie dając odpocząć zmęczonym nogom. Chwila na relaks.
Trwało to krótko, jakieś 5 minut, bo nagle zabrzmiał dzwonek do drzwi, usłyszałam piski i krzyki, czyli pociechy wróciły.
Wstałam z kanapy, aby otworzyć drzwi i doglądnąć rosołu, i nagle:
Buch!!!, Buch!!!,
zajrzałam do pokoju, kawa zalewała czysty, świeży, nowo położony obrus i dopiero co umytą podłogę. Pomyślałam: są nieźli, wystarczyły trzy sekundy i już mam raban.
Jednak tym razem to był kot. Super, zabrzmiało radośnie w moich ustach! Znowu szmata, papier w ręce i jedziemy.
Kiedyś pamiętam, gdy mieszkaliśmy w mniejszym mieszkaniu, miała miejsce podobna sytuacja, dzieci na spacerze, ja sprzątam, dopiero co usiadłam, wrócili z wafelkami w dłoniach i posypało się na podłogę mnóstwo okruchów. Dzieci, sama radość, ale ręce opadają.
Czy tylko ja mam wrażenie, że odkąd posiadamy dzieci to sprzątanie jest Syzyfową pracą?
A zachowanie czystości to zdobycie Everestu?
Zwierzęta oczywiście dokładają swoje, piach, sierść na fotelach i kanapie.
Jak wspomniałam wyżej, kiedyś było inaczej, do perfekcyjnej pani domu zawsze było mi daleko, ale porządek musiał być i starałam się, aby było czysto, pachnąco.
Zaś od 9 lat, moja wrażliwość na brud maleje i coraz częściej po prostu mi się nie chce, wiedząc, że za chwilę i tak będzie brudno.
A może się starzeję i staję się leniem??? Moja mama bardzo lubi sprzątać, minuta wolnego czasu i już jedzie żelazko i mop, babcia też zawsze miała czyściutko. Co ze mną jest???
Czy u Was jest podobnie? Macie na to jakieś sposoby? Jak zachęcić dzieci do pomocy w sprzątaniu i utrzymaniu porządku, dla moich to wielki przymus i zadanie wręcz niewykonalne.
Jednak odwdzięczają mi się cudownymi rozmowami i dialogami. Przykład poniżej.
Moja córcia uwielbia zwierzaki, kotki, pieski, chciałaby mieć ich dużo w domu. Zgodziliśmy się z mężem na jednego kota i jednego psa.
Ostatnio słucham ich rozmowę:
Córcia: Dlaczego tata nie wziął sobie za żonę takiej mamy, która chciałaby mieć 10 kotów i 10 psów? Wtedy by było fajnie.
Synuś: Tata wziął za żonę naszą mamę, bo liczy się ładność.
Zawsze to coś, sprzątać nie lubi, zwierzyńca w domu nie chce, ale chociaż "ma ładność".
Dowód dzisiejszego, wiosennego sprzątania.
wtorek, 10 marca 2015
Mistrzowie mowy polskiej.
Dwoje dzieci - ci sami rodzice, te same przedszkola, ci sami krewni, to samo słyszą w domu i dwa różne problemy w temacie poprawnej wymowy.
Misiek jak był mały (dwa, trzy lata) przekręcał wyrazy: parapet wymawiał papajapet, papugami były papagaje a kuba brzmiał: buba. Dodatkowo były takie smaczki jak: ten lew, ale nie ma tego lewa, jest osioł, ale nie ma tego osioła, tego mrówka, tego piesa. Było to zabawne, ale normalne dla tego wieku.
Pamiętam jedną z wielu zabawę pt.: nauka poprawnej wymowy:
Mama: Powiedz Kuba,
Syn: Buba,
Mama: Nie Buba tylko Kuba,
Syn: Buba,
Mama: Ku,
Syn : Ku,
Mama: Ba,
Syn: Ba,
Mama: Kuba,
Syn: Buba.
Już w przedszkolu musiał dodatkowo pracować z logopedą, ponieważ gramatycznie dobrze składał, rozwijał i odmieniał wyrazy i zdania, ale SZ wymawiał jak S, RZ jak Z, CZ jak C.
Otrzymaliśmy zeszyt z ćwiczeniami, ćwiczyliśmy, ćwiczyliśmy i wyćwiczyliśmy, teraz Czekolada jest Czekoladą a nie cekoladą a Szafa brzmi jak Szafa a nie safa.
Ze starszakiem problem minął, odpłynął.
Zaś drugie, młodsze dziecko reprezentuje zupełnie inne zagadnienie. Gdy miała dwa, trzy latka cieszyliśmy się, że w porównaniu z bratem poprawnie i czysto mówiła Sz, Cz i Rz/Ż (bez seplenienia), ale za to fatalnie składała zdania. Wyrośnie z tego, brzmiało optymistycznie w naszych głowach. Podrosła kolejne dwa lata, osłuchała się z językiem, nagle trybiki zaskoczyły i zaczęła mówić poprawnie z jednym małym ALE........., który nazywa się "tryb przypuszczający".
Dla krótkiego przypomnienia, tryb przypuszczający informuje o czynności, która nie dzieje się w rzeczywistości, ale przypuszczamy, że może się wydarzyć lub chcielibyśmy, aby się wydarzyła. Składa się z partykuły bym, byś, by, byśmy itd., oraz formy osobowej czasownika.
Poprawnie powinno być np.: "zrobiłabym", albo "bym zrobiła" a u mojego dziecka tryb rozbrzmiewa:
"by zrobiłam", "by zrobiłaś", "by zjadłam", "by poszłaś", "by wypiłam", "by wypiłaś" itp...
Powtarzam, poprawiam, tłumaczę i nic. Nie zależy mi też na tym, aby ciągle ją strofować, ponieważ nie chcę żeby myślała, że jest nierozumiana, coś z nią jest nie tak lub wpadła w kompleksy, że źle mówi, choć mówi źle. Jak jednak ją tego oduczyć, nauczyć i przestawić na poprawne tory.
Staram się mówić dobrze i czytam dzieciom od zawsze, tzn. odkąd są na świecie, ale nie wiem jakie znaleźć dla kruszynki rozwiązanie. Od września szkoła i dobrze by było, "bymować" w dobry sposób, dzieciaki mogą jej porządnie dokuczać.
O! Właśnie padło:
- Ja by zjadłam na kolację,
- Ja by aniołka wybrałam.
Ponownie cierpliwie, spokojnie i wyraźnie poprawiłam. Może wyrośnie? :-)
Pewnie nie zostanie Mistrzem Mowy Polskiej, najważniejsze, żeby być zrozumiałym, a ja ją rozumiem, no nie?? :-)
Za to pięknie maluje, coś za coś.
Misiek jak był mały (dwa, trzy lata) przekręcał wyrazy: parapet wymawiał papajapet, papugami były papagaje a kuba brzmiał: buba. Dodatkowo były takie smaczki jak: ten lew, ale nie ma tego lewa, jest osioł, ale nie ma tego osioła, tego mrówka, tego piesa. Było to zabawne, ale normalne dla tego wieku.
Pamiętam jedną z wielu zabawę pt.: nauka poprawnej wymowy:
Mama: Powiedz Kuba,
Syn: Buba,
Mama: Nie Buba tylko Kuba,
Syn: Buba,
Mama: Ku,
Syn : Ku,
Mama: Ba,
Syn: Ba,
Mama: Kuba,
Syn: Buba.
Już w przedszkolu musiał dodatkowo pracować z logopedą, ponieważ gramatycznie dobrze składał, rozwijał i odmieniał wyrazy i zdania, ale SZ wymawiał jak S, RZ jak Z, CZ jak C.
Otrzymaliśmy zeszyt z ćwiczeniami, ćwiczyliśmy, ćwiczyliśmy i wyćwiczyliśmy, teraz Czekolada jest Czekoladą a nie cekoladą a Szafa brzmi jak Szafa a nie safa.
Ze starszakiem problem minął, odpłynął.
Zaś drugie, młodsze dziecko reprezentuje zupełnie inne zagadnienie. Gdy miała dwa, trzy latka cieszyliśmy się, że w porównaniu z bratem poprawnie i czysto mówiła Sz, Cz i Rz/Ż (bez seplenienia), ale za to fatalnie składała zdania. Wyrośnie z tego, brzmiało optymistycznie w naszych głowach. Podrosła kolejne dwa lata, osłuchała się z językiem, nagle trybiki zaskoczyły i zaczęła mówić poprawnie z jednym małym ALE........., który nazywa się "tryb przypuszczający".
Dla krótkiego przypomnienia, tryb przypuszczający informuje o czynności, która nie dzieje się w rzeczywistości, ale przypuszczamy, że może się wydarzyć lub chcielibyśmy, aby się wydarzyła. Składa się z partykuły bym, byś, by, byśmy itd., oraz formy osobowej czasownika.
Poprawnie powinno być np.: "zrobiłabym", albo "bym zrobiła" a u mojego dziecka tryb rozbrzmiewa:
"by zrobiłam", "by zrobiłaś", "by zjadłam", "by poszłaś", "by wypiłam", "by wypiłaś" itp...
Powtarzam, poprawiam, tłumaczę i nic. Nie zależy mi też na tym, aby ciągle ją strofować, ponieważ nie chcę żeby myślała, że jest nierozumiana, coś z nią jest nie tak lub wpadła w kompleksy, że źle mówi, choć mówi źle. Jak jednak ją tego oduczyć, nauczyć i przestawić na poprawne tory.
Staram się mówić dobrze i czytam dzieciom od zawsze, tzn. odkąd są na świecie, ale nie wiem jakie znaleźć dla kruszynki rozwiązanie. Od września szkoła i dobrze by było, "bymować" w dobry sposób, dzieciaki mogą jej porządnie dokuczać.
O! Właśnie padło:
- Ja by zjadłam na kolację,
- Ja by aniołka wybrałam.
Ponownie cierpliwie, spokojnie i wyraźnie poprawiłam. Może wyrośnie? :-)
Pewnie nie zostanie Mistrzem Mowy Polskiej, najważniejsze, żeby być zrozumiałym, a ja ją rozumiem, no nie?? :-)
Za to pięknie maluje, coś za coś.
Subskrybuj:
Posty (Atom)