wtorek, 26 maja 2015

A ja wolę moją mamę.




26 maja Dzień Matki, od dziewięciu lat to także moje  szczęśliwe święto.
 
Święto, które uwielbiam tak bardzo, jak mocno uwielbiam moje dwa małe psotko-potworki, choć od samego rana do wieczora płaczę. Płaczę ze wzruszenia rok w rok. Dzień Matki to jedyne święto, które przeżywam bardzo emocjonalnie i się wzruszam jak na żadnym innym. Od rana już otrzymuję piękne laurki z własną podobizną i sercami, które dzisiaj nabierają takiego znaczenia, że ściska mi gardło i oczy płyną.
 
 



Jednak największy hardcore przede mną.
 
Impreza z okazji Dnia Matki w Przedszkolu. Dzisiaj popołudniu, to będzie coś, paczka chusteczek będzie mało a makijaż spłynie. Co roku odkąd jestem na takiej imprezie to wyję jak bóbr (nawet teraz jak piszę to ściska mi gardło ze wzruszenia), gdy cały chór przedszkolnych dzieci śpiewa jak bardzo kocha swoją mamę.
 
Gdy byłam po raz pierwszy sześć lat temu na Dniu Matki w przedszkolu u mojego synka i jeszcze nie wiedziałam co mnie czeka, to tak się rozpłakałam, że nie mogłam się uspokoić, choć nie należę do płaczliwych kobiet. Tego jednego dnia jednak nadrabiam cały rok. Jak zaczęli śpiewać: "kocham Cię Mamo, jak bardzo Cię kocham, jak mocno Cię kocham, kocham, kocham, kocham moją mamę" kto by nie pękł. Sorry właśnie się rozbeczałam.
 
Podobnie z życzeniami dla mojej mamy, od rana oczekuję na przesyłkę, w tym roku zamówiłam na Dzień Mamy foto książkę jako prezent. Długi czas realizacji, około 4 dni plus wysyłka, zamówiłam tak na styk, ale udało się i właśnie ją otrzymałam, jeszcze cieplutka.
 
Napisałam dedykację taką od serca, że jest najcudowniejszą, wyjątkową mamą itp. a łzy same napływają do oczu, porażka co za dzień.







Mam nadzieję, że się jej spodoba.


A tak na poważnie:
 wszystkim mamusiom młodszym, starszym, wyższym, niższym, szczupłym i zaokrąglonym STO LAT. Wszystkie jesteście piękne i najukochańsze dla swoich mniejszych i większych skarbków. Cieszcie się dzisiaj, to Nasze święto Mamuśki..

Nic, Zebra idzie się szykować na moc wrażeń dnia dzisiejszego i szukać tuszu wodoodpornego. Jeśli idziecie do przedszkola po raz pierwszy na akademię weźcie chusteczki ze sobą.

czwartek, 21 maja 2015

Wycieczka rowerowa.

Wycieczki rowerowe to coś co Zebry bardzo lubią i czego nie potrafią sobie odmówić.
Dwa lata temu zakupiliśmy dla rodzinki rowery, doszliśmy z mężem do wniosku, że mieszkając w małej miejscowości będą nam potrzebne, aby podjechać szybko do sklepu i żeby jeździć z dziećmi na wyprawy rowerowe. Starszak umiał już jeździć na rowerze, na dwóch kółkach, malutka dostała nówka sztuka siedzisko i woziliśmy ją na zmianę (raz ja, raz mąż) w siodełku. Nie ukrywam, że rowery to był jeden z najlepszych zakupów w naszym życiu, niezmiernie przydatny i rzeczywiście bardzo użytkowany.

Od razu, gdy tylko zjechały do domu a był to lipiec 2013, zaczęliśmy planować podróże dalsze i bliższe. Nad jeziorko tylko 4 km w jedną stronę, do starej kapliczki 3 km w jedną stronę, do pobliskich miejscowości itp. Nie są to porażająco długie trasy, ale pamiętajcie, że to wyprawy z dziećmi, zawsze w planach połączone z piknikiem, postojem z poczęstunkiem, czy kąpielą w jeziorze i poczęstunkiem, i powrotem do domu - cały dzień na świeżym powietrzu i aktywny wypoczynek zaliczony.

Oczywiście były plany dalszych podróży, mąż chciał jechać nad morze rowerem, sam w jeden dzień (tylko 250 km), tak krzyczałam, tak krzyczałam, że to niedobry pomysł, aż zrezygnował. Jednak raz zorganizował mi taką przejażdżkę po pobliskich lasach i trasach, że się zgubiliśmy i przez pięć godzin krążyliśmy po lesie, wyłam z bólu i wyczerpania, ale dotarliśmy w końcu do domu.
Moja rada: jedź zawsze jedną trasą rowerową, gdy wybierasz czerwoną jedź czerwoną, gdy zieloną, jedź zieloną, nawet gdy ludzie i znaki mówią inaczej (są znaki w lesie, sama widziałam), nas czerwona doprowadziła w końcu do celu. W lesie można się zgubić, też w to nie wierzyłam a jednak.

W ubiegłym roku nasze młodsze dziecko również nauczyło się jeździć na dwóch kółkach, wielkie wydarzenie w życiu dziecka i rodzica też, pamiętam przy jednym dziecku i przy drugim pękałam z dumy, i myślałam: wow, już jeżdżą na rowerze, teraz to już wszystko inne z górki - poradzą sobie ze wszystkim.

Czas najwyższy, toż to  koniec maja, żeby w tym roku również rozpocząć nasze rodzinnie wyprawy rowerowe i tak też się stało wczoraj. Zapakowałam kanapki, batony na szybkie doładowanie energetyczne, picie i w drogę. Ruszyliśmy na krótki spacer rowerowy, trzeba się rozgrzać po powrocie z pracy, przed kolacją pojechaliśmy sprawdzić sprzęt po zimie.

Okazało się, że trasa którą pokonywaliśmy w ubiegłym roku i dwa lata temu (3 km) trwa zaledwie 1,5 godziny a nie pół dnia. Dzieci rosną, są coraz bardziej wytrzymałe i pokonują już całą trasę na rowerze, bez postojów co 500 metrów, dla małej trasa jeszcze trochę męcząca, w końcu rowery moich dzieci nie mają przerzutek, ale dawała radę jak nic, mały twardziel, że ho ho. A jeszcze w ubiegłym roku siedziała w siedzisku, gdy jechaliśmy gdzieś dalej.
Ja się nawet nie zdążyłam zmęczyć - przez przerzutki. Wróciliśmy późnym wieczorkiem do domku, bardzo dotlenieni. Miałam nawet mały niedosyt rowerowy. Trzeba zaplanować coś mocniejszego na weekend, mówię oczywiście o trasie rowerowej :-)

Swoje zrobiliśmy, kapliczka stoi na swoim miejscu, pola kwitną rzepakiem, stokrotki pozbierane, kabanosy zjedzone, trasa przejezdna, audyt zaliczony.

Dowody poniżej.









Polecam taki sposób spędzania czasu z rodzinką, jak dzieci są mniejsze siedziska na rowery to bardzo dobra rzecz, wygodnie się z tym jeździ i wiezie dzieci na wypady za miasto.

Pamiętajcie, wybierajcie lokalne, bezpieczne, polne drogi, gdzie jeździ mało samochodów i ani wy, ani pojazdy nie będziecie dla siebie i dzieci zagrożeniem. 

poniedziałek, 18 maja 2015

Małe dzieci mały problem - duże dzieci duży problem.

Dawno mnie tu nie było, kilka w międzyczasie spraw poleciało do przodu, bez zakwitł i zapachniał, zaczęłam kolejny remont itp..., ale o tym innym razem.



Dzisiaj o temacie, który mnie nęka od dawna, tzn. czy na pewno dobrze robię, że pozwalam odcinać pępowinę, coraz bardziej?

Należę do matek nadopiekuńczych, lubię wyręczać swoje dzieci w wielu rzeczach, robić za nich wiele rzeczy, bo szybciej, bo lepiej, bo bez bałaganu (niestety, przyznaję się bez bicia tak jest), i do tych, które ciągle mówią: za wysoko, za nisko, za szybko, zwolnij, uważaj - tak to Ja.

Jednak z czasem, gdy moje małe dzieci są coraz większe zaczynam (małymi kroczkami) dawać im więcej swobody w działaniu, żeby były bardziej samodzielne. Jest to sprzeczne z moją nadopiekuńczą naturą i wygodnictwem - nie przeczę, lecz jak to mówi mój mąż, - "chyba nie chcesz wychować ich na ciapy"?, no nie chcę, ale jak to zrobić, najlepiej za nich i jak najbardziej bezpiecznie :-) Chyba się nie da.

Wszyscy wokół mówią, że jak się nie sparzy i nie spróbuje to nigdy nie będzie wiedziało, że ogień jest gorący a woda mokra, że można spaść z wysokości itp., ok ale to są moje dzieci, nad którymi powinnam rozłożyć parasol ochronny a jak mnie nie ma w pobliżu, to kto ich ochroni.

Nad tym już pracujemy:

- kanapki robią sami, trochę jeszcze niezdarnie, ale ćwiczenie czyni mistrza,
- z gotowaniem wody w czajniku jest trochę gorzej, bo się strasznie boję, że się obleją wrzątkiem, ale pod moim nadzorem pozwalam,
- włączyć płytę indukcyjną pod garnkiem pozwalam,
- wycierają kurze sami,
- pomagają w ogrodzie,
- sami układają rzeczy w szafach,
- i ostatni wynalazek: starszy syn zamienił wannę na prysznic, sam się na to zdecydował i postanowił, że tak będzie mu wygodniej i szybciej, bo już jest za duży (haha 8,5 roku) na taplanie się w wannie, więc kąpie się sam pod prysznicem. OK.

Oczywiście potrafią się już sami ubrać, zjeść i umyć zęby - o tym nie wspominałam, ale potwierdzam, że to umieją.

Jednak co zrobić w takim przypadku: ostatnio mój starszak przyszedł do mnie i stwierdził, że skoro tyle już umie i może, i jest taki duży, to nadszedł najwyższy czas na chodzenie do szkoły i ze szkoły samemu.
Oczywiście jako nadopiekuńcza matka codziennie zawożę dzieci i odbieram, przedszkolaka muszę, ale szkoła?????? I w ten sposób, zupełnie nieświadomie, robię codziennie dziecku siarę, bo wszyscy chodzą już sami.

Rozmawiam ze znajomymi, co oni na ten temat myślą i tu kolejne zaskoczenie, bo usłyszałam: "powinnaś puszczać go samego", a na moje stwierdzenie, że dzieci do 14 tego roku życia powinno się zawozić i odwozić popukali się tylko w głowę. Jedynie moja siostra była po mojej stronie i powiedziała, że mnie rozumie i uważa podobnie (też jest z tych nadopiekuńczych).

Oczywiście gdybym mieszkała w dużym mieście nie wchodziłoby to w grę w żadnym wypadku (nie chcę jeszcze zejść na zawał), ale że mieszkam w małej miejscowości, prawie wszyscy się tu znają i do szkoły syn ma jakieś 500 metrów i nie przechodzi przez żadną ruchliwą ulicę, to się "częściowo" zgodziłam.

Krok pierwszy odcinania pępowiny:

- Do szkoły odprowadzasz mnie, ale połowę drogi wracam sam - mówi syn.
Ukryta za budynkami, w połowie trasy szkoła - dom czekam, obserwuję czy się rozgląda, czy zwraca uwagę na jadące samochody itp. test zdany.

Krok drugi odcinania pępowiny:

 - Do szkoły odprowadzasz mnie, ale całą trasę szkoła - dom wracam sam - mówi syn.
Siedzę w oknie na piętrze i obserwuję wracające dziecko.

Krok trzeci odcinania pępowiny:

- Na treningi idę i wracam sam - mówi syn.
I znowu trzy razy w tygodniu odprowadzam i przyprowadzam wzrokiem dziecko idące na trening z okna na piętrze, dopóki mi nie zniknie z oczu.

Krok czwarty odcinania pępowiny:

 - Idę do sklepu sam - mówi syn,
Ja: "ok ale tylko do osiedlowego".
Oczywiście sytuacja z oknem na piętrze się powtarza i lęk nie znika.

I na razie to tyle, choć dla mnie naprawdę dużo. Już się boję co będzie jak młodsza córa, która właśnie od września idzie do szkoły przyjdzie z tymi samymi postulatami. Osiwieję, to pewne, bo przecież to takie malutkie, ledwo od piersi odrośnięte dzieci.



Dylemat matki Polki nadopiekuńczej, która od miesiąca żyje w strachu od 12:30 do 13:00 i od 15:30 do 17:00 i nadal nie wie czy dobrze robi odcinając pępowinę coraz mocniej, rozrywając jednocześnie w ten sposób swój spokój i nerwy. Trzeba było słuchać, jak mówili, że lekko nie będzie. Im starsze dziecko, tym więcej zachodu wokół niego, chyba zaczynam to dostrzegać.

P.S. Już kilka razy poszedł do szkoły również sam.

poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Otwarcie sezonu i inne niespodzianki.

Weekend minął nam bardzo aktywnie i w końcu udało nam się otworzyć sezon grillowo - ogniskowy wiosna / lato 2015, ale po kolei.

Sobota - już od rana z dzieciakami łapaliśmy pierwsze promienie rozgrzewającego się słońca i ładowaliśmy akumulatory wraz z dużą dawką witaminy "D" na porannym spacerku, cała okolica spała a my w sobotni poranek około 8-mej już na nogach.



Na kolację zaplanowaliśmy grilla, ciepły piękny dzień, szkoda było nie skorzystać, zwłaszcza, że wszyscy dookoła już grillują weekendowo od kilku tygodni. Odkurzyliśmy meble ogrodowe i poszukaliśmy części do grilla (składany, ręcznie robiony, nie wiem z czego - nie wnikam) i zaczynamy. 
Sobotnia kolacja odbyła się na dworze a wiadomo na świeżym powietrzu zwykła kiełbaska smakuje jak najlepsze rarytasy.

Dzieci wolały ognisko, więc wymyśliliśmy dwa w jednym, najpierw dzieci smażyły bułki nad ogniem, żeby żółty ser się roztapiał i były chrupiące, cieplutkie a później nałożyliśmy ruszt i piekły się kiełbaski, upiekliśmy dwie pieczenie na jednym ogniu, dzieci zadowolone (przygoda z kijami i ogniem była) i my najedzeni. A Polak najedzony to zadowolony.

No właśnie najedzeni, ja też najedzona i to bardzo, ok. dałam sobie dyspensę na weekend.


W niedzielę miałam wychodne (HURRA mama wychodzi!!!! :-), jak rzadko to się zdarza), towarzyskie spotkanie i zajęcie głowy trochę innymi sprawami niż dom i dzieci. Mama się wystroiła (była okazja przecie), polar i legginsy domowe poszły w kąt. Zrobiłam sobie wiosenny look, wystroiłam się w bransolety i inne świecidełka, i poprosiłam córkę o uwiecznienie:

- Mamo jak to powiększyć, bo nie mieścisz się w telefonie?
(no ładnie, to ta wczorajsza kiełbasa - pomyślałam :-( ),
- Celuj telefonem w mamusię - dałam radę,
- Mamo, ale nie mieści Ci się głowa!! - usłyszałam.

Efekt poniżej (nad zdjęciami, portretami i selfie musimy jeszcze popracować, jeśli będą jakieś warsztaty fotograficzne, o których się dowiecie dajcie znać):



Jednak to co Zebry lubią najbardziej poprawiło mi humor na resztę popołudnia i wieczoru.



Dodam tylko, że na spotkanie pojechałam rowerem, więc dodatkowo spaliłam trochę kalorii i częściowo jestem usprawiedliwiona za tę kiełbasę.

Weekend na dworze, wszyscy dotlenieni, wybiegani, zadowoleni, można otwierać tydzień pracy.
A jak Wam minął weekend??? Pracowicie czy relaks na całego???

Teraz o nowościach.
Nowości dotyczą tego bloga i innych portali społecznościowych, na których się udzielam.

Na stronie głównej umieściłam ikonki: facebook'a, twitter'a, instagram'a i pinterest'a. To są moje konta, konta mojego bloga na tych stronach, jeśli macie ochotę - do czego szczerze zachęcam - to możecie wpadać do mnie na kawkę, marudzenie, pogaduchy czy obserwację również tam. Zapraszam gorąco.
Wpisujcie się w komentarzach, wrzucajcie fotki ze swoich codziennych, rodzinnych dni, wtedy ja również będę miała okazję polubić Was i z Wami pokomentować.

Wrzucam tam także inne zdjęcia, komentarze czy krótkie opowiastki, które "nie mieszczą" się na blogu, a którymi również mam ochotę się z Wami dzielić.

To co, czekam na Was i na Wasze kciuki oraz opinie o moich postach również w tamtych miejscach.

Miłego dnia i tygodnia!

środa, 22 kwietnia 2015

Dzień Ziemi 2015.

Dzisiaj obchodzimy Dzień Ziemi.

Matka Ziemia świętuje i nie tylko.

Syn dzisiaj też świętuje i ma dzień bez lekcji, za to z okazji Dnia Ziemi wycieczka do lasu, zabawy na dworze (może poznają taką zabawę jak "Podchody") i ognisko na świeżym powietrzu z pyszną kiełbaską i bułeczką. Do szkoły miał wziąć tylko zaostrzone kije na ognisko.

Nie wiem czy nie za cienko się ubrał, jak do lasu, zwłaszcza, że trochę chłodny dzień dzisiaj - dylematy matki Polki.

Córka do przedszkola też wzięła zaostrzony kij (już się boję co z nim zrobi) chociaż nie mają w planach ogniska, ale stwierdziła, że spróbuje przekonać panie z przedszkola, żeby zrobić ognisko w przedszkolu też. Zobaczymy, ma dar przekonywania, czyt. płacze tak długo aż się wszyscy zlitują, więc ma szanse.

Też bym tak chciała, szkoło wróć!

Jestem osobiście kibicem i zwolennikiem ekologii, robię co mogę, aby pomóc Matce Ziemi i wpoić to mojej rodzince, choć są jeszcze po złej stronie mocy wraz z mężem i zawsze, gdy słyszę:
- po co my segregujemy śmieci?

 to odpowiadam:
- aby Matce Ziemi było lżej.

Jak gonię dzieciaki, żeby wyrzucały śmieci do odpowiednich pojemników, to zawsze słyszą ode mnie:
- pomóżcie Matce Ziemi.

Uczę wyłączania ładowarek, żeby nie wisiały w tych kontaktach, gdy nic się nie ładuje. Jak tylko telefony się naładują, to je odłączam.

Gaszę, yhmm raczej wyłączam światła po wszystkich i włączam tylko najpotrzebniejsze, choć to nie wiem czy zasługa akurat ekologii czy oszczędności :-).

Jednym słowem pomagam jak mogę.

A Ziemia piękna latem jest:





 
Z prezentami w postaci psa i innych cudeniek.


Piękna zimą jest:


Miłego dnia. :-)

wtorek, 21 kwietnia 2015

Strach ma wielkie oczy!

Jak w każdej rodzinie tak i w mojej codziennie dużo się dzieje: nowe zadania (okna wciąż czekają), nowe uwagi, nowe zajęcia, nowa dieta, nowe postanowienia (10 kg mniej do końca maja) itp...

Wdrażam dodatkowo jeszcze jedną nowość, taką jak dbanie o siebie i rodzinkę w kwestii zdrowia.
Pisałam już wcześniej, że zmieniam styl życia na zdrowszy, ćwiczę (na razie się trzymam - zobaczymy jak długo). Jem zdrowo, może nie zawsze, ale bardzo się staram i zawsze mam wyrzuty sumienia, gdy grzeszę. Piję dużo wody, zielone, oczyszczające herbatki itp....

Męża pilnują w pracy z badaniami, musi, co rok lub co dwa w zależności od rodzaju badań, gruntownie się sprawdzić i ma bardzo szeroki wachlarz tego sprawdzania, więc on odpada z mojej listy.

Zostają dzieci i ja.
Trąbią wszem i wobec, że ważna jest profilaktyka, że wykryta choroba we wczesnym stadium może być całkowicie wyleczona, więc wzięłam sobie to do serca i ja.

Przez ostatnie pół roku przebadałam się dokładnie, choć nie cierpię lekarzy, przychodni, stania w kolejkach do badań itp., tym bardziej wielkie fanfary, że prawie wszystkie poniższe badania zrobiłam nie prywatnie tylko w państwowych przychodniach - można?, można!  Nie trzeba się bać. (choć sama nie wiem jak to mi się udało?????) :-)

I oto lista:
- cytologia (czekała 4 lata na swoją kolej - wstyd, zwłaszcza, że tyle trąbią o raku szyjki macicy),
- badanie piersi (usg po raz pierwszy w życiu - wstyd, zwłaszcza, że tyle trąbią o raku piersi),
- badanie węzłów chłonnych (po raz pierwszy w życiu),
- badanie słuchu, drugi raz w życiu (własna intencja, ponieważ myślę, że głuchnę z dnia na dzień, coraz szybciej i bardziej),
- badanie przepływu krwi, żylaki (po raz pierwszy w życiu, genetyczne obciążenie, więc też wolałam sprawdzić),
- morfolofia - ostatni raz podczas drugiej ciąży, czyli 7 lat temu - WSTYD (jak ja się boję pobierania krwi, nie znoszę tego)
- badania z krwi wątrobowe, nerki, cukier i OB,
- mocz - ostatni raz podczas drugiej ciąży, czyli 7 lat temu - WSTYD

Chyba całkiem nieźle, co???

Duży wpływ w podjęciu takiej decyzji miała na mnie smutna historia Anny Przybylskiej, pomyślałam wtedy, że też mam małe dzieci, jestem mamą, która odpowiada nie tylko za siebie i jest potrzebna innym, i mam nadzieję, że więcej dziewczyn, kobiet, mam odważyło się pójść do lekarza po tym wydarzeniu.

Ja to ja, ok, zrobione odhaczone, ale warto też sprawdzić dzieci.

Nie potrzebują aż takich badań jak dorosła kobieta czy męźczyzna, ale morfologia powinna zostać zrobiona. Wyniki morfologii wiele mogą już nam powiedzieć o stanie zdrowia naszych dzieci, np. czy nie mają anemii, czy białe krwinki i czerwone są na odpowiednim poziomie ilościowym, czy nie ma żadnego zapalenia czy infekcji w organizmie. Jeżeli nic poza tym się nie dzieje i dziecko nie ma żadnych innych dolegliwości, to takie badania powinny wystarczyć. Lekarze twierdzą, że raz na dwa lata morfologia u dzieci powinna zostać zrobiona.

I teraz moje pytanie, szczerze się przyznajemy, kiedy drogie mamy robiłyście ostatnio takie badania swoim dzieciom??????, bo ja nie pamiętam, kiedy moje 8 i 6 letnie dziecko ostatnio takie badanie miało  - WSTYD!!!

Trzeba to zmienić. Na pierwszy strzał poszedł pierworodny.
Och, jakie miałam obawy co to będzie. Dziecko bardzo wrażliwe, wszystko przeżywające, emocjonalne, choć bardzo rozsądne. Odbyłam z nim rozmowę i przekazałam argumenty przemawiające za badaniem krwi (wiecie takie tam, że to nic nie boli, że uszczypną w palec i tyle), przyjął to do wiadomości i powiedział: - OK mamo, zrobię to!
Hura!

Hura było moje, bo pierworodne dziecko nie wiedziało jeszcze co je czeka.

Zadzwoniłam do przychodni i okazało się, że pobiorą mu krew, ale z żyły a nie z paluszka. I znowu argumenty, że to też nic nie boli, tylko będzie igła i strzykawka, ale wystarczy odwrócić głowę, będzie dobrze i takie tam.

Dzień próby!

Rano na czczo ze skierowaniami gonimy do przychodni, widzę zdenerwowanie na twarzy syna, ale twardo idzie do przodu. Na moje pytanie:
- kto pierwszy ja czy Ty?,

odpowiada:
- Ja (syn), chcę mieć to szybko z głowy

Zuch chłopak - myślę, ja też bym powiedziała, żeby on był pierwszy, bo ja się boję, mam od dziecka igłofobię.

Słuchajcie, jaka byłam dumna i jestem dumna.
Poszedł sam, ja czekałam na korytarzu, bałam się że będę panikować bardziej niż moje 8 letnie maleństwo, albo jeszcze jak go zaboli to uderzę pielęgniarkę.
Oczywiście ku uciesze całej pękającej w szwach od pacjentów przychodni stałam trzymając kciuki pod drzwiami i gapiłam się przez dziurkę od klucza, co się dzieje w środku, jak jakaś wariatka.

I udało się on przeżył i ja też. Bohater rodzinny, nie ma co! Muszę tylko odebrać wyniki i spokój.

Teraz czas na drugą, młodszą latorośl, chociaż tu będzie ciężko, bo to jest mała panikara (po mamusi) i już staje okoniem i krzyczy, że nie chce. Może przez sen????
Muszę jeszcze nad nią popracować.

Niech dla Was też drogie mamusie i drogie dzieciaki Zebra będzie inspiracją w kwestii zdrowia. W innych kwestiach różne firmy już od dawna czerpią ze mnie natchnienie :-) :-) :-) ;-) (To ostatnie zdanie to oczywiście duuuuże przymrużenie oka).





 
 
 
Zebra w tym roku rządzi, gdzie popadnie. 
 
 
Zapraszam do siebie także i tu:

https://instagram.com/zebrarodzinnie/

https://twitter.com/ZebraRodzinnie

https://www.facebook.com/pages/Zebra-Rodzinnie/564303023713214?ref=hl

piątek, 17 kwietnia 2015

Spostrzegawczość? bardzo dobrze, bardzo dobrze 3+.

"Ja nie wiem jak Wy sobie poradzicie beze mnie?!"
"Ja nie wiem co zrobicie jak mnie zabraknie?!"

Te zdania słyszałam wiele razy, z ust mojej mamy, gdy byłam dzieckiem. Teraz nie potrafię sobie przypomnieć jakich konkretnie sytuacji dotyczyły te zdania, ale zaczynam rozumieć dlaczego je wypowiadała.

Oczywiście rozumiem, ponieważ sama jestem mamą i w przypadku mojej rodziny śmiało to zdanie mogę powtórzyć, gdy trzeba coś znaleźć, przynieść lub poszukać. Jednym słowem w temacie spostrzegawczości i zauważania jest wiele do nadrobienia.

W tej jednej kwestii jestem wciąż NIEZBĘDNIE potrzebna, a im starsze dzieci tym mam wrażenie bardziej. Wcześniej je wyręczałam (gdy były malutkie, oczywiście) a teraz chcę nauczyć moje dorastające szkraby samodzielności i kończy się to tym, że też ciągle ja szukam i pomagam.

Przykłady:

- Gdzie jest Twój plecak do szkoły?
- W pokoju
- Przynieś!

Mijają trzy minuty, jest odpowiedź:

- Nie ma!
- Proszę poszukaj,
- Nie ma!
- Rozejrzyj się dookoła,
- Nie ma, mamo choć pomóc szukać.
Mama idzie i szuka, bo  czasu nie ma a zaraz trzeba wychodzić do szkoły.

Drugi z miliona przykładów jest jeszcze lepszy, moja młodsza latorośl:

- Mamo, gdzie są moje spodnie?
- Zobacz w szafie,
- Mamo, ale ja chcę ubrać te, które miałam wczoraj,
- To sprawdź, z pewnością leżą tam, gdzie się wczoraj rozbierałaś do snu,
- Ja nie pamiętam, gdzie je odłożyłam.
- To poszukaj w łazience, garderobie, pokoju (podpowiedź od przyjaciela).

Po dwóch minutach
- Nie ma, mamo choć mi pomóż szukać.

Najlepsze jest jednak to, że mama, gdy wejdzie do pokoju to dzieje się jakaś magia i nagle ku oczom wszystkich zgromadzonych objawia się plecak, który jest na środku podłogi - nie wiadomo jak to się stało???? A spodnie leżą na łóżku w widocznym miejscu - czary!! Harry Potter tu był?

I słyszę tylko:
- Nie było go tutaj, sprawdzałem / łam na pewno.

Ostatnio wpadłam na pomysł, że gdy będę składać pranie to porozdzielam rzeczy na 4 kupki, oddzielnie dla każdego członka rodziny, każdy bierze swoją część i układa sam w szafie, tak żeby wiedzieć, gdzie leżą dane rzeczy do ubrania, żeby rano nie było:
- gdzie są moje majtki?
lub
- nie mogę znaleźć skarpet!

Ustaliliśmy też dla kilku rzeczy, takich jak np. plecak i przybory szkolne, jedno miejsce i jest trochę lepiej. Jak pamiętają, to tam właśnie odkładają przybory do szkoły.

Ale co z zabawkami, grami, książkami itp.???

Porządki w pokoju robią sami, żeby pamiętać, gdzie odkładają rzeczy, lecz potem i tak nie potrafią niczego znaleźć i grzmią:

- Mamo, gdzie jest to????, gdzie jest tamto???? Choć pomóż szukać.
I niezbędnik rodzinny ma robotę :-)

To są dzieci, wiem, na pewno potrzebują więcej czasu, aby zacząć widzieć i dostrzegać, gdy patrzą. I zanim zaczną zauważać i być bardziej spostrzegawczymi, mamusia chętnie służy i pomoże, przecież to moje malutkie dziabągi  :-) :-)

Ale jak wytłumaczyć męża, dorosłego człowieka:

Ja: Zobacz zrobiłam sobie dzisiaj nowy, kolorowy, wiosenny makijaż, podoba Ci się?
Mąż: tak, jest super.
Ja: (sprawdzam go, a co, zasłaniając sobie oczy) a co najbardziej Ci się w nim podoba?
Mąż: cienie na oczach w niebieskim kolorze.




Ciekawa jestem czy tak jest tylko u mnie czy u Was też.



Zebra zaprasza do siebie także i tu:

https://instagram.com/zebrarodzinnie/

https://twitter.com/ZebraRodzinnie

https://www.facebook.com/pages/Zebra-Rodzinnie/564303023713214?ref=hl